Polecany post

24 listopada 2021, E-migrantka z pogadanka o uchodzcach i powrot do "SOS-u"

Wielomiesieczna juz dyskusja wokol osob probujacych dostac sie do Polski z terenow Bialorusi polaryzuje. Polaryzuje nie tylko takich ja i mo...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą imigracja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą imigracja. Pokaż wszystkie posty

27 sierpnia 2017, wilkommenskultur - kultura goscinnosci w kryzysie ?

Male, senne flamandzkie masteczko Diest w prowincji Limburg. Poniedzialek w okienkach zwiazkow zawodowych ACV (zieloni, to znaczy chrzescijanscy), nie nalezy do gwarnych ani tlumnych, ledwie kilka osob w kolejce. Wsrod oczekujacych jest Polak, Sebastian H. Pobral numerek, odczekal swoje i po podejsciu do okienka wyciagnal bron, wymierzyl dwa strzaly i uciekl na swoim motorowerze Suzuki. Pracujaca w okienku kobieta nie miala szans.

Po tym zabojstwie (prawdopodobnie zemsta za nieudzielenie pomocy i odmowienie wsparcia finansowego - polski emigrant procesowal sie ze swoim szefem, ktory wygral w trybunale pierwszej instancji), w spolecznosci polskiej w Belgii opinie podzielily sie na te, ktore okreslaly Polaka mianem terrorysty (bo zabil niewinna osobe, ktora go nie znala), i na takie, ktore go usprawiedliwialy (bo nie dostal wystarczajacej pomocy, nie mial srodkow do zycia, przez problemy przestal racjonalnie myslec). Z relacji bylego szefa (tego, z ktorym Polak sie procesowal o odszkodowanie), wynika, ze Sebastian H. byl zwalniany 3 razy w ciagu 10 lat, "ze naduzywal substancji i ze falsyfikowal dokumenty pracy". Z relacji wlasciciela mieszkania, w ktorym przebywal Polak wynika zas, ze "mezczyzna czul sie oszukany, ze jego papiery nie byly w porzadku, ze nieslusznie pracodawca wygral z nim w sadzie". Zdaniem wlasciciela, Polak nie otrzymal pomocy, o jaka prosil i byl zdesperowany. Sebastian H. przegral z systemem, do ktorego chcial sie zwrocic o pomoc.

Czy zatem zdesperowanego mezczyzne, ktorego system zawiodl nazwac terrorysta, czy nie, nie jest pytaniem slusznym. Poprawniej bedzie spytac: czy Polak za bardzo nie wierzyl w panstwo socjalne i pomoc w sytuacji, kiedy sam nie byl swietym?

W Belgii, wedlug raportu Centrum Demokracji Bezposredniej, na jednego imigranta europejskiego rzad Belgii wydaje blisko 5 696 EUR rocznie, a na imigranta spoza Europy juz 10 115 EUR. Rocznie imigracja do Belgii kosztuje kraj 8 miliardow EUR. Co w efekcie produkuje takie liczby? Przede wszystkim swiadczenia socjalne (czyli pomoc spoleczna instytucji federalnych), oraz ochrona spoleczna (wypadek przy pracy, zasilki dla bezrobotnych, wakacje, zasilki rodzinne, emerytura obcokrajowcow zarejestrowanych w Belgii), a takze studia...oraz praca na czarno. W 2017 dziura budzetowa kraju w zakresie securite sociale wyniosla 2 mld EUR. Wedlug statystyk Centrum (zwiazanego z belgijska partia eurosceptykow Parti Populaire), sama praca na czarno to nieodzyskany uszczerbek 10 mld EUR w budzecie (ktory przeciez moglby zreperowac dziure), wiec imigracja (a raczej pomoc na rzecz integracji), slono kosztuje system. Jakkolwiek pozytywne sa inne dane - wedlug OECD imigracja do Belgii przynosi zysk w kiesie publicznej rzedu 3 500 EUR, jesli popatrzec na wykres ilustrujacy zestawienie wydatkow na ochrone spoleczna, maly kraj krola Filipa wydaje duzo:



Czy wiec takie zachowanie Polaka, jakby nie bylo przybysza do kraju, ktory go przyjal, a potem utrzymywal, oburza? Z pewnoscia polska imigracja (wedlug statystyk Eurostatu ok 80 tys Polakow mieszka w Belgii), bedzie miala mniej sympatyczne notowania. Juz teraz 60 % Belgow wierzy, ze w ich kraju jest za duzo imigrantow. Statystyki instytucji neutralnej jak OECD pokazuja zas, ze integracja (ktora jest zwlaszcza aktywnosc na rynku pracy), jest nizsza niz sredni europejski wskaznik parycypacji w spoleczenstwie przyjmujacym.


A moze problem w rozczarowaniu imigrantow jest gdzie indziej? Moze to kwestia krachu marzen o kraju, ktory przyjmie i ochroni, a nie pozwoli na porzucenie, skoro pracowalo sie, zylo w nim i jakos probowalo przetrwac (czy podrabiajac fiszki pracy, czy nie)? Niemcy maja ladne okreslenie, ktore weszlo do zycia codziennego po odwaznej deklaracji Angeli Merkel o przyjeciu miliona migrantow - kultura goscinnosci "wilkommenskultur". W tym roku, a wiec dwa lata po deklaracji niemieckiej kanclerz, Instytut Kantar Emid przeprowadzil badanie, czym jest kultura goscinnosci na 2014 osobach i jaki jest stosunek badanych do uchodzcow i imigrantow. Respondenci nadal uwazali ich kraj za goscinny, jednak preferowali integracje wysoko wykwalifikowanych imigrantow (70%), nad uchodzcami (59%). Blisko 40% zas nie chcialoby juz wiecej uchodzcow na ziemiach niemieckich. W Belgii nie powstal zaden sondaz, ale tendencje spoleczne (na miare badania europejskiego Ipsos), wydaja sie podobne.

Goscinnosc wiec istnieje, ale jest selektywna. Media publikuja mniej swiadectw zintegrowanych uchodzcow, agendy rzadowe ds. integracji cudzoziemcow szykuja zwolnienia pracownikow, sekretarz ds. Uchodzcow i Imigrantow podaje wzrost przestepczosci wsrod nielegalnych imigrantow (operacja Gaudi) i potrzebe reformy polityki migracyjnej na bardziej zaostrzona - to tendencje, ktora sprzyjaja wyciaganiu niebezpiecznych przeslanek dla wszystkich imigrantow. Pozwolmy wiec zacytowac belgijskiego polityka, ktory odwoluje sie nie do kultury goscinnosci, ale do "ludzkiej polityki", co prawda w kontekscie relokacji uchodzcow (w tej kwestii Belgia ma takze sporo do nadrobienia), jednak przeniesmy ja do kontekstu spolecznego imigrantow. Wielu z nas przeciez wciaz liczy na goscinnosc i danie szansy rozwoju profesjonalnego, spolecznego, w zamian za nalezyta kontrybucje do kasy narodowej. Wiecej ludzkiej polityki!




11 czerwca 2013, wywiad matrymonialny czesc 3, czyli spotkanie z anielska kobieta

Mlody urzednik zabral H. i nasza tlumaczke-przyjaciolke do sali przesluchan. Zaczelam nerwowo przechadzac sie po korytarzu urzedu po pierwszej godzinie, przy okazji obserwujac, co dzieje sie w innych departamentach. Nagle uslyszalam glos jednej z czekajacych na odbior kolejnej karty:
- Pani sie denerwuje?
- Tak, wlasnie mi meza przesluchuja - odparlam, spogladajac na swiezo wygladajaca, korpulentna szatynke. Miala ukrainski akcent.
- Moja corka przez to przechodzila. Maz Polak, ona Ukrainka. Byli ze soba przez 4 lata, potem wzieli slub we Wloszech, bo pracowali oboje tam.
- I jak wypadli? Mam wrazenie, ze tu urzednicy sa z zasady na "nie" - usiadlam obok kobiety.
- Dobrze, bo nic do ukrycia nie mieli. Legalnie malzenstwo, znaja sie. Ale pytali ich o rozne dziwne rzeczy...np. jakiego koloru sa zaslony w ich pokoju. On powiedzial, ze ciemne, ale koloru nie podal. Ona powiedziala, ze zielone. To pytali, czy ciemne, czy jasne. I tak wokol zycia rodzinnego, co robia, kto gotuje, jaki posilek ostatnio jedli. No, o wszystko moga zapytac. Z tymi zaslonami sie pomylili, ale wiekszosc rzeczy sie zgadzala.
- A dlugo trwala procedura? - wiedzialam, ze moja rozmowczyni zaraz wejdzie ze swoim numerkiem po odbior karty i konkretyzowalam rozmowe.
- Kilka miesiecy. Jeszcze w domu byli, sprawdzali. A jak dlugo Ty znasz swojego meza?
- Prawie dwa lata - powiedzialam.
- No to tez wszystko bedzie dobrze. A on z jakiego kraju?
- Pakistan.
- Ooo, to mu daleko do polskiego jezyka.
- Oj tak - potwierdzilam.
- No ale mieszkacie ze soba to Was nic nie zaskoczy. Wszystko prawdziwe jest.
- Tak, mieszkamy razem. Boje sie tylko, ze nas beda pytali o szczegoly, ktore czasem uciekaja z pamieci.
- No trudne to, mam nadzieje, ze ci sie dziecko powiedzie - nieoczekiwanie Ukrainka zlapala mnie za reke. Pomodle sie za Ciebie, jak wyjde - dodala.


Wreszcie znikla w drugim pokoju. H. o twarzy koloru purpurowego i nasza tlumaczka opuscili pokoj ok poltora godziny pozniej.

11 czerwca 2013, "Estamos regresando", czyli czekamy na wywiad w Polsce cz. 2.

Mam sporo pytan od przyjaciol i czytelnikow, aby opisywac swoje prywatne perypetie, a nie tylko narzekac, ze swiat nie jest wciaz otwarty dla imigrantow i uchodzcow. Niechaj bedzie, zwlaszcza, ze na razie w koncu fortuna sie odwraca.

Slub byl skromny. Dwoch swiadkow, ktorzy przyjechali prosto z pracy i przebierali sie w pospiechu w garnitury, urzedniczka i my. Przysiega trwala moze 5 minut, pocalunek - mgnienie oka. Kwiaty i skromne przyjecie w domu. Wreszcie jednak dostalismy dokument, ktory poswiadczal, ze jestesmy ze soba juz rok i mamy wobec siebie powazne zamiary.

Pozostalo czekac na potwierdzenie pobytu H. Zdazylam zasiegnac jezyka, ze polscy urzednicy przygladaja sie zyciu malzenstwa co najmniej kilkakrotnie. Sprawdzaja mieszkanie, przeprowadzaja wywiady, a sledztwo ciagnie sie nawet rok. Postanowilismy sprobowac - zastanawiajac sie nad zyciem imigranta.

Wreszcie dostalismy list. Cale poltora miesiaca po zgloszeniu sie do przetargu na karte (tak, to troche przetarg o przyszlosc), stawilismy sie o 8.30 na II pietrze warszawskiego Urzedu ds. Cudzoziemcow. Korytarz wcale nie byl pelen, choc na te sama godzine wyznaczono co najmniej 3 wywiady. Jak zdazylam doczytac, na liscie pod nr 1 widnialo nazwisko arabskie, za nim afrykanskie, H. i prawdopodobnie hiszpanskie.

W korytarzu obok mnie siedziala korpulentna blondynka. Jej meza wlasnie przesluchiwano.
- Nie boje sie wywiadu - zaczela - bylam tu kilka dni temu jako tlumaczka.
- Tlumaczka? Myslalam, ze mozna korzystac tylko z uslug tlumacza profesjonalnego - dziwilam sie.
- Skad. Byle znac jezyk angielski w stopniu zaawansowanym. Moja kolezanka zna komunikatywnie, jak jej partner, ale chyba im sie uda, odpowiedzi mieli takie same - dodala blondynka.
- A Pani w jakim jezyku rozmawia z mezem? - zagailam.
- Angielskim.
- Ale czy Pani maz nie jest Arabem?
- Tak, ale jest wyksztalcony, mowi po arabsku, angielsku - wyliczala blondynka.
- Kim jest Pani maz?
- Prawnikiem.
- Gratuluje - odparlam. Blondynka nie byla przekonujaca. - A jak sie poznaliscie?
- W hotelu, byl znajomym kelnera, ktory mnie podrywal.
- A dlugo jestescie razem?
- Juz dwa lata, a po slubie rok. Mamy muzulmanski slub zawarty w Egipcie - tlumaczyla.
- Czyli mieszkaliscie jakis czas ze soba. Bo wiele kobiet nie zna wlasciwie swojego meza, taka wakacyjna milosc. Ogladala Pani "Darling I lowe you"?
- Taaak. Wiele lasek mysli, ze jak im raz gosc powie: kocham cie, to beda z nim az do smierci. Ale trzeba poznac swojego meza, pobyc z nim.
- To prawda. Czesto tacy kolesie klamia, mowia o sobie nieprawde.
- Tak, ja jestem aktywna na forum kobiet-mezatek z Arabami, czesto czytam o takich historiach. Naiwne, mysla, ze zlapaly szczescie za rogi. A np. ci to grasuja w hotelach, przedstawiajac sie jako menedzerowie, sa najwyzej recznikowymi - wyliczala blondynka
- Czyli w zasadzie liczy sie tylko papier...- westchnelam.
- O, moja kolej - blondynka wstala z krzesla, a drzwi zamknely sie za sniadym Egipcjaninem, ktory niezwlocznie potem zlapal za telefon i przekazywal po arabsku, co sie wydarzylo.
Ok 30 minut pozniej mlody urzednik o kamiennej twarzy wezwal H.


23 sierpnia 2013, piatek: Co o migracjach mowi nam Eurostat

Zeby mowic cokolwiek o migracjach w Europie, nie mozna pominac narzedzia okreslajacego trendy w ruchu ludnosci. Eurostat od lat sluzy badaczom, socjologom, dziennikarzom i dzialaczom organizacji pozarzadowych do szacowania, ile i kto przebywa na terytorium Unii Europejskiej. Interesujace sa liczby przedstawiajace zarowno migracje wewnatrz UE, jak i ruch obywateli innych krajow do UE i z UE. Co prawda polska wersja Eurostatu zawiera dane z 2009 roku, to angielska ma juz uaktualnione dane z 2011 roku. Oczywiscie sa to dane oficjalne, pokazujace jedynie ludzi, ktorzy legalnie i z wlasnej inicjatywy osiedlaja sie w krajach UE.

Kto zatem przyjal najwiecej imigrantow? Nietrudno zgadnac. UK zaostrzylo juz polityke imigracyjna i o pobyt juz nielatwo, ale dwa lata temu przyjezdzalo do niej przeszlo pol miliona imigrantow. Prawie tyle samo dostawalo sie do Niemiec, a ok 450 000 do Hiszpanii (teraz, o ironio, bardzo chca sie wydostac) i ok 385 000 do Wloch. Te kraje karmily ponad 60% wszystkich imigrantow UE.

Jakie kraje przodowaly w statystykach imigrantow? Maroko, Algieria, Indie, Chiny, Ekwador i USA oraz Turcja, Ukraina, Rumunia. Polska takze znalazla sie w czolowce zwlaszcza po migracji niemieckiej (89 000 wedlug szacunkow podawanych przez urzedy imigracyjne Niemiec i Deutsche Welle) i angielskiej (jest nas podobno ponad milion, a w calej UE ponad 2 miliony).

Czy Eurostat jest narzedziem miarodajnym? Legalni imigranci to kropla w morzu ogromnego ruchu ludzkiego na kontynencie. Tysiace przemierzaja kraje UE i kandydujace (jak Turcja) w poszukiwaniu lepszej przyszlosci albo zycia w poczuciu bezpieczenstwa.  Zwlaszcza w obliczu zamieszek i wojny domowej w Syrii, Egipcie czy Mali. Zreszta jesli wierzyc statystykom Interpolu, ktore mowia, ze Europe (Malte, Wlochy, Grecje) zalewaja w duzej mierze imigranci bedacy poza wszelkim systemem, mapa Eurostatu wydaje sie przygladzonym staromodnym tupecikiem na lysej glowie Europy. Skoro malutka, 400 000 Malta ma co roku rejestr 2000 ludzi nielegalnie przekraczajacych jej terytorium, podobnie Grecja (przerazajace filmy z obozu w Patras) widac, ze zywiol ludzki tylko bedzie sie wzbieral. Widac tez, ze te kraje nie dosc, ze nie radza sobie z nadmiarem ludzi, to w przypadku ucieczki z warunkow, jakie w nich panuja, narazaja na smierc w wodach Turcji lub Wloch. Tego Eurostat nie powie...

A jakim gospodarzem dla imigrantow jest Polska? Przeczytajcie niedawno opublikowany wywiad z dziennikarzem TVN, ktory spedzil kilka tygodni w bialostockim osrodku dla imigrantow. Moze nie spartanskie warunki Patrasu, ale areszt - to porownanie przychodzi do glowy jako pierwsze. Nas jednak rocznie, jak juz pisalam w poprzednim poscie, "zalewa" duzo mniej imigrantow. I chyba dlugo nie bedziemy ziemia obiecana.






18 sierpnia, niedziela: Chuchajac i dmuchajac czyli obcokrajowcy w Warszawie

Czy Polska jest krajem przyjaznym obcokrajowcom? Nie tym expatom, szefom, dyrektorom, czlonkom zarzadu, ale tym zwyklym, przecietnym, wyksztalconym i nie-mieszkancom innych panstw 27. albo obywateli panstw spoza UE, zwanych w zargonie urzedniczym "panstwami trzecimi"?

Sadzac po przepisach szczatkowo przedstawionych  na stronach www urzedow ds. cudzoziemcow, na wszelkie formalnosci czeka sie ok. 60 dni. Ale nikt nie pisze o zameldowaniu, wywiadzie czy wizycie domowej, ktore przedluzaja oczekiwanie w procesie wymiany/wyrobienia dokumentow. Przecietny czas oczekiwania dla petentow z panstw trzecich wynosi 4-5 miesiecy. A przeciez trzeba na imigrantow "chuchac i dmuchac", jak czytam w "Rzeczpospolitej". Potrzeba nam rak do pracy. Tak w stolicy, jak i w innych czesciach zielonego, wciaz rolniczego kraju.

Jak zatem wyglada liczebnie mozaika etniczna i narodowosciowa Warszawy? Oficjalnie nie ma danych statystycznych, choc abolicja z 2012 roku pozwolila nieco rozjasnic brunatna poswiate unoszaca sie nad aktami i numerami. I tak obcokrajowcy, zdaniem prof. Marka Okolskiego stanowia niespelna 1% ogolu mieszkancow (ok. 50 000). Wedlug GUS i rocznika demograficznego z 2012, migracje zagraniczne stanowia tylko 805 przypadkow przy 382 osobach, ktore wyjechaly z Warszawy. Brzmi pieknie.

Zajrzyjmy wiec do kolejnego spisu - tym razem liczby pozwolen na prace w wojewodztwie mazowieckim w pierwszej polowie 2013 roku. Wedlug danych Urzedu ds Cudzoziemcow, najwiecej pracowalo w Warszawie i miastach osciennych Ukraincow, Bialorusinow, Chinczykow, Wietnamczykow, Indusow, Uzbekow, Turkow, Nepalczykow, Ormian. Wciaz jednak to tylko kilka-, kilkanascie tysiecy ludzi, ktorzy mieszkaja jakis czas w stolicy. I, co tu sie czarowac - traktuja Polske i Warszawe jako miejsce postoju raczej, anizeli nobilitacji spolecznej i zrealizowanemu marzeniu o lepszej przyszlosci. 

A o czym informuje Urzad ds. Cudzoziemcow, porownujac w raporcie liczbe decyzji i aplikacji o przyznanie statusu uchodzcy albo karty pobytu w 2012 roku do lat poprzednich
  1. Liczba osób ubiegających się o nadanie statusu uchodźcy osiągnęła największą wartość w dotychczasowej historii - 10 753 (o 166 osób więcej niż w 2009 r.),z czego 85% stanowiło wnioski złożone po raz pierwszy (w roku ubiegłym 74%).
  2. O 1/4 wzrosła liczba wniosków o przejęcie odpowiedzialności za rozpatrzenie wniosków o nadanie statusu uchodźcy złożonych na terytorium innych państw Unii w ramach Konwencji Dublińskiej.
  3. W porównaniu do 2011 roku Polska skierowała prawie dwa razy więcej takich wniosków do innych krajów UE.
  4. W sprawach o nadanie statusu uchodźcy znacząco wzrosła liczba umorzeń (co może mieć związek z brakiem zainteresowania kontynuowaniem postępowania o nadanie statusu uchodźcy ze strony cudzoziemców).
  5. W zakresie postępowań o uzyskanie zezwoleń na pobyt prowadzonych przez Szefa UdSC w drugiej instancji wydano o 1/4 więcej pozytywnych decyzji (głównie w związku z abolicją 2012).
  6. Do wojewodów wpłynęło o 25% więcej wniosków w sprawach o wydanie zezwoleń na pobyt (przeważnie ze względu na abolicję 2012), przy czym dwukrotnie wzrosła liczby decyzji negatywnych i umorzeń przy sprawach o zezwolenie na zamieszkanie na czas oznaczony.
  7. W stosunku do ubiegłego roku 1 200 obywateli państw Unii więcej złożyło wnioski o wydanie dokumentów potwierdzających prawo pobytu na terytorium RP.
Warszawa dlugo jeszcze pozostanie miejscem bardziej imigracji wewnetrznej niz "rajem" dla obcokrajowcow. Mniejszosci, ktore mielismy (patrz wietnamska i czeczenska), nie beda ronily lez, ze opuszczaja metropolie. A szkoda.

16 stycznia 2013, sroda - jak kochaja nas urzednicy

Byla 10 rano. Zimno, ale kilka stopni na plusie. Wlasnie zatrzasnelam drzwi wejsciowe, kiedy uslyszalam wolanie H. Wybiegl na klatke schodowa, trzymajac w reku telefon:

- Dzwoni kobieta z urzedu! Mamy decyzje! - wydawal sie uradowany. - Tak, ja mowisz po hiszpansku troche, daje moja zone. - i przekazal mi sluchawke.

- Slucham, prosze mowic - wypalilam. - Tak, jestem zona. Tak...tak...ok, dziekuje...

- I co - ?! - idziemy do urzedu. Super! - krzyczal w podnieceniu maz.

- Czekaj. - wypalilam tylko, bo glos urzedniczki zanikal w korytarzu starego domu. - Jej glos brzmial smutno, powiedziala, ze nie ma zgody...

- Wyslemy do niej Esperanze. Jak to, tyle miesiecy i co ta urzedniczka wyprawia!

Kiedy pocalowalismy klamke gabinetu naszej adwokat, choc powinna od godziny urzedowac w swoim biurze, pojechalam do pracy. Lzy splywaly mi po twarzy. Same, nieprzymuszone. Nic to, teraz poczekamy na osad osoby, ktora jest w temacie naszych spraw.

Kiedy bylam w pracy, H. wyslal mi wiadomosc na fejsbuku:

- Stworzyli raport. Trzy strony powodow, dlaczego nas nie zaakceptowali. Uzasadnili to Twoim poznym zameldowaniem w Madrycie. I ¨brakiem wiedzy o naszym wspolnym zyciu osobistym i rodzinnnym¨.
- Z kim byles w urzedzie - wyklikalam.

- Z Abdulem. Wyklocal sie, ze bedziemy apelowac. Powiedzieli, ze mamy to pokazac prawnik i niech ona sie z nimi kontaktuje w sprawie apelacji - odpisal maz.

Urzednicy znalezli wygodna wymowke, aby nie udzielic nam slubu. H. potem, jeszcze nie dowierzajac werdyktowi, rozmawial z kims, kto zarejestrowal zwiazek partnerski z Hiszpanka. Podobniez istnieje niepisane prawo, ze przyszli malzonkowie musza mieszkac ze soba nieprzerwanie przez rok pod tym samym adresem. Moj szef dodal, ze trzy lata wstecz urzednicy wykryli blisko 1000 falszywych malzenstw i dlatego sprawdzaja kazdego nie-Europejczyka.

Tymczasem znajomy H. zawarl w listopadzie zwiazek malzenski z Hiszpanka. Zaplacil agentowi 5000 EUR. Kilka dni po naszym werdykcie otrzymal ksiege malzenska i karte rezydencji w Hiszpanii.

30 listopada 2012, piatek - telefon z Urzedu Stanu Cywilnego

Doczekalismy sie telefonu. H. wlasnie wchodzil do meczetu na piatkowa modlitwe, kiedy smertfetkowa, smutna i sucha urzedniczka zadzwonila na jego numer:

- Brakuje nam jej umowy o prace - przeszla od razu do konkretow. - Przyjdzcie z nim do urzedu jak najszybciej. Dziekuje.

Byla druga po poludniu. Ukladalam towar na polkach, kiedy H. przekazal mi wiesci. Czym predzej, w nadziei, ze urzad bedzie pracowal, spakowalam graty i ruszylam do domu. W ciagu kolejnych 40 minut bylismy pod urzedem. Na drzwiach tabliczka pokazala, ze pracownicy urzeduja od 9 do 14. I ani minuty dluzej. Pocalowalismy wiec klamke.

3 grudnia, w poniedzialkowy poranek Abdul nie pracowal i ponownie nam towarzyszyl w naszej odysei do urzedu stanu cywilnego. Minelismy to samo masywne biurko, te sama urzedniczke i dotarlismy do ¨Smerfetki¨. Ta zagaila:
- Brakuje nam jej umowy o prace do zakonczenia procesu - wyjasnila. - Gdzie ona pracuje?
- Tu a tu, mam umowe na czas nieokreslony - odpowiedzialam.
Hoyeria (wymawiane przez urzednizke jako: odzerija), tak?
- Ze co, przepraszam? - zapytal Abdul.
- Hoyeria, nie wiesz, co to znaczy? Przyjdz z tlumaczem! - urzedniczka nie kryla oburzenia.
- Co to znaczy wiec? - rownie arogancko zagral nasz kuzyn.
- Bizuteria, bransoletki, naszyjniki... - doprecyzowala sucho sucha funkcjonariuszka.
- Aaaa tak, pracuje w sklepie z bizuteria - szybko jej przerwalam.
- Poprosze kontrakt - wyciagnela reke urzedniczka i zaczela studiowac, patrzac na nas z ukosa. - Dobrze, dziekuje. Zadzwonimy z decyzja.
- Kiedy? - spytal, moze nieco zbyt gwaltownie Abdul.
- Nie wiem! Moze za miesiac, moze za poltora! - urzedniczka machnela na nas reka, jakbysmy byli natretnymi owadami.

Nie wytrzymalam. Po wyjsciu z gmachu po prostu sie rozkleilam. Publicznie, przy Abdulu. I znow kawa zupelnie mi nie smakowala. Czekac, czekac, udawac, ze nie czujemy, jak sie nas traktuje. Postanowilam zabrac sie za swoj hiszpanski, aby zadna urzedniczka nie czula satysfakcji.

6 listopada 2012, wtorek, czyli jak pytamy o wynik wywiadu

Te date mielismy podana jako pierwsza przez urzednikow w momencie skladania dokumentow. Zabralismy ze soba Abdula, aby zapytal w naszym imieniu o wynik. Kiedy dotarlismy do biurka-muru, jaki oddzielal urzednikow od petentow, podalismy numer ewidencyjny. Urzedniczka usmiechnela sie, wstala ze swojego krzesla. W tym momencie Abdul wypalil:

- Bo wie Pani, oni mieli wywiad matrymonialny i teraz chcemy wiedziec o wyniku.
Urzedniczka zmienila wyraz twarzy. Usmiech znikl tak szybko, jak sie pojawil. Natychmiast, jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki, usta wykrzywily sie. Funkcjonariuszka usiadla ponownie na swoim krzesle i odparla:

- Jak mieliscie wywiad, to sami zadzwonimy. Teraz nie bede tego sprawdzac. Nastepny! - pomachala na podstarzalego Latynosa.

Abdul zaprosil nas na kawe. Ale ani nie smakowala, ani nie pobudzila do dzialania. Jechalam do pracy zla i smutna. W tym kraju urzednicy maja mniej empatii niz w moim kraju...

16 wrzesnia 2012, poniedzialek, czyli jak zaczelam prace

W weekend po zainstalowaniu sie w nowym mieszkaniu nie chcemy nigdzie dzwonic. Ale kiedy uprzytamniamy sobie, ze do spotkania w sprawie mojej karty rezydencji zostalo dwa tygodnie, beztroski nastroj pryska jak iskra wykrzesana z kamienia. H. ma trzy alternatywy, ale jedna odpada z naturalnych przyczyn. Wlasciciel nie moze dluzej prowadzic kafejki internetowej, tym bardziej wiec pracy nie da. Nawet przy sprzataniu, demontowaniu stanowisk komputerowych i kabin telefonicznych. Pozostaja wiec dwie mozliwosci. H. zaklada rece z tylu glowy:

- Mustafa ma w Madrycie sklep i firme przeprowadzkowa. To moj znajomy jeszcze z wioski. Abdul mowil, ze moglbym u niego sprobowac. Wiec polecimy ciebie, zebys miala prace. Pewnie bedzie to sprzatanie na pol etatu albo sprzedaz, ale raczej to pierwsze, jeszcze nie znamy hiszpanskiego tak dobrze, zeby gadac do ludzi - dumal. - z drugiej strony, moj przyjaciel polecil mi tutaj wlasciciela sklepu online z bizuteria. Znaja sie od lat, facet szukal pakowacza kolczykow, tez na pol etatu. Dzwonie.

H. w swoim jezyku probowal nakreslic nasza sytuacje, tresciwie opisal, co musimy zrobic, aby zaczac tu normalne zycie. Mustafa cierpliwie wysluchal opowiesci i, po minie H. wywnioskowalam, ze potrzebuje czasu do namyslu. Jednak po rozmowie H. powiedzial tylko:

- A to sprytny 'byznesmen'. Tlumaczy, ze kryzys, ze ma jednego zaufanego pracownika, i ze woli mezczyzne. No ale 'nie wyklucza zatrudnienia w przyszlosci'. Wiesz - dodal refleksyjnie - u mnie w wiosce to mus, aby sobie pomagac. Ludzie witaja osobiscie nowoprzybylych, daja im pieniadze na utrzymanie, odwiedzaja i pytaja, jak im sie wiedzie. Dom jego rodziny jest od mojego ledwie kilka przecznic. A on ani mnie nie przywital na lotnisku, ani nie zadzwonil, choc ma numer. Abdul mowi, ze podobno do niego nie dzwonilem za czesto i teraz on nie chce mi zrobic przyslugi. A szuka kogos do swojego biznesu, wiem to od niego. - H. nie kryl wscieklosci. Jest dumna osoba, nie przywykl do dostawania po twarzy. A wlasnie mu to zrobiono. Opanowal sie po chwili i po telefonie do przyjaciela wykrecil numer wlasciciela sklepu z bizuteria.

Tu rozmowa byla krotka. Imran odpowiedzial rzeczowo:
-W piatek, kolo meczetu. Poznamy sie, porozmawiamy. Od kogo, mowisz, masz moj numer telefonu?

Niski, muskularny mezczyzna stal w towarzystwie dwoch innych, ktorzy bawili sie z jego corka. Mowil dobrym angielskim i bezceremonialnie podal mi dlon pytajac, skad jestem:

- Imran, moja zona jest Rosjanka.

Poprosil nas, abysmy usiedli w pobliskiej kafejce. Chwile porozmawial z dwoma mezczyznami, po czym zostawil ich z coreczka.

- Tak, szukam kogos, kto bedzie pakowal kolczyki. Chodzi o zmiane opakowania, rebranding, rozumiesz? - jego wzrok przez chwile skoncentrowal sie na mnie - mozesz zaczac od poniedzialku. Pensja nie bedzie duza, bedziesz pracowac na pol etatu. Kareem! - zawolal jednego z mezczyzn, ale obaj weszli do kafejki - od ktorej dziewczyna moze przyjsc?
- Od 11.30 - odparl chudy, sniady towarzysz z lekkim brzuszkiem.
- A wlasciwie to skad jestes? - zapytal H. trzeci mezczyzna i niezwlocznie po jego odpowiedzi dodal angielszczyzna, zwracajac sie do mnie:
- O! Moj ziomek, mieszkamy w tym samym stanie - dodal, witajac sie z H. - Ahmed, mam kafejke niedaleko - dodal z emfaza, jakby byl wlascicielem supermarketu.

Tak zostalam zatrudniona.

Ramadhan - lipiec i sierpien dla wytrwalych

Polowa lipca. W Madrycie 38-42 stopnie w cieniu. Pot cieknie juz nie strumieniem, a leje sie jak z cebra po koszulach, rekawach, zakamarkach spodni. Wyobrazam sobie zakryte szczelnie kobiety - w hijabach, sukmanach i...widze tylko omdlenie.

Zaczelismy Ramadhan, miesiac postu i dobrowolnego wyrzeczenia. Nie bedziemy pic ani jesc do zmierzchu, do wieczornej modlitwy ok. 21.30. To bardzo trudne dla kogos, kto uwielbia jesc i musi miec cos w ustach co 4 godziny. Pierwszy dzien zaczynam od suszy w ustach, potwornego bolu glowy i kuszacych zapachow z pobliskiej tawerny, ktore wierca mi w mozgu dziure. Dziura zieje aromatem frytek, kebabow, smazonych ryb i ciast. Wszystko wydaje sie kuszace. Ale nie, nie moge - probuje przemowic do swojej swiadomosci. H. jest w lepszej kondycji, smieje sie z mojego podlego nastroju, glaszcze po glowie, aby zniwelowac tepy, nieustepujacy bol w skroniach.

-Jesc....-na tyle tylko mnie stac.

A przeciez nie mozemy zniesc upalu w naszym pokoju. Nie dziala wiatrak, zimny prysznic, plukanie ust lodowata woda. Wylegamy na ulice. Probujemy oszukac glod, spacerujac po zaulkach Madrytu. Zagladamy do znajomego locutorio sprawdzic poczte, porozmawiac ze znajomymi. Probujemy oszukac czas. Jednak czas dluzy sie niemilosiernie. Godziny mijaja na czekaniu na posilek, ograniczaniu aktywnosci do minimum. I na czytaniu. To naprawde senne popoludnia.

Cala Hiszpania zreszta jest senna. Lipiec i sierpien to miesiace urlopow. Jesli jakies biuro pracuje, pracuje po 4 godziny i pracownicy ociagaja sie z jakakolwiek aktywnoscia, ktora nie jest picie kawy. A ze dwoje imigrantow probuje tutaj zaczac nowe zycie - to interesuje ich mniej niz nowy stroj ksieznej Letizii.

Czekamy na wrzesien bo, jak obiecala prawnik, ktora zamierzam poznac, "wszystko bedzie zalatwione w 4 miesiace"...