Polecany post

24 listopada 2021, E-migrantka z pogadanka o uchodzcach i powrot do "SOS-u"

Wielomiesieczna juz dyskusja wokol osob probujacych dostac sie do Polski z terenow Bialorusi polaryzuje. Polaryzuje nie tylko takich ja i mo...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rezydencja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rezydencja. Pokaż wszystkie posty

11 maja 2013, sobota: wywiad z Polka-emigrantka dla "Lejdiz" - odslona druga

Pisalam o wartosciach, ktore znacza dla nas wiecej, kiedy jestesmy na emigracji. Co sie jednak dzieje w momencie, kiedy, bedac na emigracji, tracimy prace? Nowej nie widac, a mamy do placenia czynsz, czesto jeszcze kogos utrzymujemy?

Rozmawialam z kolejna emigrantka, tym razem zalozycielka fundacji pomocowej w UK. Z jej wypowiedzi jasno wychodzilo, ze Polakom, tym bardziej tym niewyksztalconym, nie mowiacym w obcym jezyku, wiedzie sie zle:

"Jak się żyje Polakom-imigrantom?

Poruszyła Pani jeszcze jedną kwestię: zasiłków. Imigrantom w ogóle ciężko dostać jakiekolwiek benefity. Trzeba spełnić szereg wymagań. Pamiętajmy, że przy obecnie zaostrzonej polityce migracyjnej, urzędy będą udowadniały, że się cos komuś nie należy: że nie ma się tzw. habitual residency, czyli prawa pobytu. Wiadomo, że każdy obywatel UE ma taki pobyt, ale musi to udowodnić. A trudno udowodnić, ze białe jest białe. A to trwa, nawet kilka tygodni. W tym czasie dana osoba może zostać bez grosza przy duszy, w głodzie.

A co z mieszkaniami?

Aby dostać lokal socjalny, w tej chwili trzeba mieszkać minimum 5 lat. I mieć pobyt stały. Większość nowo przyjeżdżających Polaków tego nie ma…Podobnie jest z pracą. W tej chwili bez języka pracy się nie dostanie.

A co z rodzinami? Często wyjeżdzają pary z dziećmi.

Tak, to prawda. To zwykle mężczyzna pracuje, kobieta opiekuje się dziećmi. Jednak jeśli nie są małżeństwem, wówczas kobiecie nie należą się żadne świadczenia, np. w przypadku rozstania się lub śmierci partnera. Nie należy się też pomoc lekarska (oprócz ratowania życia)."


Wydaje sie, ze jechac w ciemno, jak to robilismy kilka-, kilkanascie lat temu, to bezmyslnosc. Skutkuje dramatami. Brak mieszkania, brak zasilku, brak mozliwosci zwrocenia sie do urzedu po pomoc, brak mozliwosci skorzystania z opieki lekarskiej - lepiej chyba juz wrocic. A mimo to wieli Polakow zagranica zostaje. I klepie biede. Kolo sie zamyka...

Chris-Krzysztof

Pewnego wieczora siedzielismy w knajpie, ktora wytypowal Abdul. Mala, z lustrami po obu stronach tak, ze widac, co kelner nalewa gosciom za barem, na scianie glowa dzika, wokol kilka niewielkich, czarnych stolikow ze sklejki. Podaja kawe i alkohol, na zagryche churros.

- Dzis poznasz mojego kumpla, wlasnie przylecial z Polski - zaczal Abdul.
- A Ty skad go znasz ?
- Mieszka tu juz 22 lata - parsknal Abdul. - i wrocil, bo dostal prace. Zwariowany gosc - uprzedzil kuzyn.

Do zadymionej sali wszedl wysoki, chudy blondyn. Bezceremonialnie sie przywital, po czym wrzucil kelnerowi 5 EUR na bar i po kilku chwilach popijal koniak z czarna kawa. Wygladal troche jak James Dean po latach. Juz nieswiezy, ale jeszcze elektryzujacy.

- Jestes z Polski? Skad? - wypytywal, jakby bycie tu mojej narodowosci bylo czyms egzotycznym. Wiesz, ze mamy tu polski sklep? A w pobliskim chino sa polskie produkty: czekoladki, chrzan, zupy w proszku, salatki i ogorki konserwowe ? - perorowal.

Krzysiek rzeczywiscie przyjechal 22 lata temu. Przez kilka lat przebywal w Hiszpanii nielegalnie, lapiac sie 'fuch', w koncu zalozyl wlasna firme remonciarsko-wykonczeniowa. Mial nawet wlasne mieszkanie na tej samej ulicy, na ktorej my zamieszkalismy i hiszpanska prawie-zone, ale zgrzytnelo i gruchnelo. Wiec ze swoim umilowaniem wolnosci pozostaje niezaleznym singlem, bez zameldowania.

Tego dnia zreszta nocowal u Abdula, popijajac w miedzyczasie kolejne whiskey. I spokojnie filrtowal okazje na zarobek albo przyjemne spedzenie wieczoru. - To czysty przyklad manany, ale w polskim wydaniu. - Przemknelo mi przez glowe. - Nie martwic sie, co bedzie jutro, poki jest na przyjemnosci. - Saczylismy wiec i my nasza niespieszna kawe, delektujac sie uciekajacymi minutami.

Wezme slub za pieniadze - czyli jak psuje sie malzenski 'rynek'

fot. Noffy, freeimages.com

Szukalam zestawu dokumentow potrzebnych w Polsce do zawarcia slubu z moim mezem. Wiele forow oferowalo raczej opowiesci 'kochamy sie, on jest muzulmaninem, pewnie bedzie mnie wiezil i bil' niz rzetelne porady i liste dokumentow. Kopalam dalej w nadziei, ze jednak zaswieci swiatelko i w liscie dokumentow nie zobacze zaswiadczenia z sadu, ze taki a taki obywatel, zgodnie z prawem swojego kraju, moze zawrzec malzenstwo. Na taki papier czeka sie w Polsce nawet 5 miesiecy...Potwierdzilam to wczesniej telefonicznie z USC w Warszawie - gdybysmy chcieli jednak zawrzec zwiazek w moim kraju, maz musialby zlozyc wniosek w sadzie, ze moze sie ze mna ozenic.

Szukalam wiec ludzkich porad, jak i gdzie skrocic czas oczekiwania, ktory plynie nieublaganie. Kilka slow kluczowych i...odkrylam strone, na ktorej handluje sie slubami! Tytul watku: 'Wezme slub za pieniadze'. Jest to wiec swego rodzaju gielda slubna z namiarami polskich kobiet, posrednikow, 'przyjaciol' mezczyzn, ktorzy zaplaca za papier.

Wiem, ze wiele zdesperowanych finansowo kobiet ze slubu czyni benefit i reperuje nim swoj budzet. Musi im sie to oplacac, skoro biznes kwitnie. Z nieoficjalnych opowiesci wiem, ze Azjaci przoduja w zawieraniu podobnych umow. I placa po 4-7.000 EUR. Jeden warunek: pani musi miec albo dlugoterminowa rezydencje, albo ma byc 'native'. Podobniez istnieja biura oferujace uslugi papierowych malzenstw i agent w jednym czasie prowadzi kilka-kilkanascie takich spraw. Dlatego urzednicy USC jak Europa dluga i szeroka sprawdzaja prawdziwosc zwiazku: czy to przez wywiad matrymonialny, czy telefon lub niezapowiedziane odwiedziny pod adresem zameldowania.

Czuje wkurzenie, ze spedzamy 7 miesiac na emigracji po to, aby zalatwic wszystko legalnie i krok po kroku, moj maz czuje sie jak nikt i nie jest w stanie odpowiedziec na ponizajace traktowanie podczas rutynowych procedur, bo przeciez jest z kraju, ktorego obywatele 'oszukuja urzedy', a decyzji o naszym malzenstwie jak nie bylo, tak nie ma, podczas gdy falszywy slub idzie gladko i czesto nie ma nawet wywiadu matrymonialnego.

Pewnie takie panie smieja sie slyszac, jak wyglada prawdziwa droga do malzenstwa. Z drugiej strony - poswiecaja kilka miesiecy, a nawet lat swojego zycia dla falszywego malzonka. Musza udawac, ze mieszkaja ze soba, ze przebywaja ze soba. Musza udawac milosc i stawiac sie razem na kazde wezwanie urzednika. Zadna relacja sie jednak przez ten czas nie rozwija - historii jak z filmu 'Zielona karta' nie uswiadczysz. Biznes jest biznesem i po 2 latach (wtedy statystycznie malzonek dostaje pobyt dlugoterminowy), wygasa swiadczenie uslug. Mozna sie 'rozwiesc' tak latwo, jak mozna sie 'ozenic'.

28 wrzesnia 2012, jak stalam sie rezydentka w Hiszpanii

Wybudzilam sie po trzech godzinach drzemki. Budzik nieublaganie spiewal, ktora mamy godzine i ze czas wstac. Doczlapalam sie wiec do prysznica, nastawilam wode na kawe, wymodelowalam ciasto na tortille i przymierzalam po kolei najelegantsze kreacje w mojej imigranckiej szafie. W koncu zdecydowalam sie na zlotawe spodnie, bezowa koszulke, granatowe czolenka. H. wdzial na siebie plowa marynarke, blekitna koszule i spodnie w kant koloru khaki. Wygladalismy pieknie, jak para, ktora wlasnie mowi sobie to wyczekane 'tak'.

Wizyta jednak dotyczyla mojej karty pobytu. Zeby byc w Hiszpanii legalnie, musze posiadac jakis miejscowy dokument. To wlasnie NIE. Numer, po jakim moga zidentyfikowac cie urzednicy, numer potwierdzajacy, ze nie jestes tu tylko na chwile, ze, do diaska, masz jakies plany i jestes wlasciwym czlowiekiem na wlasciwym miejscu. I ze kraj plynacy krwia bykow traktujesz powaznie.

Urzad imigracyjny miescil sie na koncu swiata. Co prawda prowadzila tam jedna linia metra, ale za to do konca trasy. Imigranci jechali wiec za polska enklawe w Aluche, do Casa de Campo. Sam urzad tez nie wygladal imponujaco. Tak jakby ktos przemianowal blok mieszkalny na instytucje. Jedno male wejscie, w pospiechu dobudowane wejscie dla niepelnosprawnych. Waski hol. I dlugi korytarz, gdzie oczekuja imigranci. Kilka rzedow plastikowych krzesel, kilka metrow przestrzeni dla chodzacych nerwowo w te i tamta strone, wreszcie kilkanascie okienek umiejscowionych jakby przy jednym ogromnym stole. Sala jako zywo przypomina sale kinowa albo teatralna. Albo arene. Bo urzednicy czasem spogladaja zza swojego stolu na petentow, czasem wolaja cos do siebie, czasem do ochroniarzy, ktorzy tez przemierzaja kilkumetrowy trotuar. I tez obowiazuja numerki.

W srodku czekal na nas niewyspany Javier. Mial w reku blekitna, coraz bardziej wypchana teczke z naszymi dokumentami, prowadzil takze wozek z teczkami innych klientow. Tego dnia czekaly go wizyty w USC, w urzedzie imigracyjnym, w sadzie. Narzekal na nadmiar obowiazkow. Abdul, ktory postanowil nam towarzyszyc, wydawal sie zaaferowany jego praca.
- Klawo, tylko jezdzisz do klientow, przedstawiasz problem, potem kompletujesz dokumenty i umawiasz spotkania - mowil.
- Juz nie tak klawo, kiedy nie masz swojego samochodu, a wizyty sa niemal w tym samym czasie. Coraz czesciej nie moge towarzyszyc klientom, bo musze wybierac, ktora wizyta jest wazniejsza - ripostowal.

W okienku w zasadzie zlozylam dokumenty, jakie wypelnil Javier. Z ta poprawka, ze w jego formularzu bylam mezczyzna. Wypelnilismy wiec druk raz jeszcze, dopisywalismy w pospiechu numer telefonu kancelarii Esperanzy i...urzednik podal mi niewielki papierek koloru zielonego, ktory w zasadzie byl tylko polakierowanym papierem makulaturowym:
- Oto NIE, prosze sprawdzic dane - zarekomendowal.

Moja rezydencja byla wiec latwo gniataca sie, zupelnie nie wizytowa, taka brzydka i powszednia. Tylko Abdul mial mine, jakbym wygrala na loterii:
- Chodzmy na kawe - i podarowal mi plastikowe etui, aby NIE przypadkiem sie nie zniszczyl.
Szczesliwie na tym papierku nie bylo daty granicznej mojego zamieszkania. Wygladalo wiec na to, ze moge przebywac w Hiszpanii bezterminowo. A moze urzednik zapomnial o wpisaniu daty? - glowilam sie w drodze do pracy. Zostal juz tylko slub, i bedzie szczesliwosc bezterminowa, jak na tej malej, zielonej kartce...