Polecany post

24 listopada 2021, E-migrantka z pogadanka o uchodzcach i powrot do "SOS-u"

Wielomiesieczna juz dyskusja wokol osob probujacych dostac sie do Polski z terenow Bialorusi polaryzuje. Polaryzuje nie tylko takich ja i mo...

29 sierpnia 2015, wizyty w kraju, czyli "cudowna melina"

proj. Piotr Kultys dla wyd. "Iskry"
Zawsze kiedy wracam do kraju, mam poczucie jamais vu. To znaczy - nie widziane, nie odczuwane, wyparte daleko do nieswiadomosci. Niby widze te same ulice, skwery, przystanki, stacje i podobnych do siebie ludzi, ale...po kilku miesiacach niebytu ciagle mnie cos zaskakuje, cos sie zmienilo, cos powstalo i powoduje konfuzje skonfrontowania przeszlosci z terazniejszoscia. Podobnie z dawno nie widzianymi ludzmi. Niby ci sami, ale cos sie zmienia w ich mentalnosci, ich sposobie zycia, postrzegania przybylego z daleka jako przyjaciela-znajomego (bo przeciez nie uczestniczyl w zyciu dawnego przyjaciela). Wszystko plynie, chcialoby sie poprzec filozofow przyrody.

Przyjezdzam obiektywnie z daleka. Nie jest to co prawda inna strefa czasowa ani klimatyczna, ale dzieli nas jeszcze jedno panstwo tzw. Europy Zachodniej. Czasem mam jednak wrazenie, ze dzieli moja nowa ojczyzne i ojczyzne, ktora porzucilam, niewidzialny mur historii i pamieci. I choc widze polskie przywiazanie do historii, mam wrazenie, ze jest mi ona coraz bardziej obca. W kraju, w ktorym mieszkam, nikt nie pamieta, co dzialo sie 15 lat temu. Sa pewne pomniki kultury, ale musza naprawde byc dziedzictwem europejskim, aby zostac zabytkiem. W Polsce, mam wrazenie, obok rosnacych jak grzyby po deszczu biurowcow zagarniajacych przestrzen po "pomnikach socjalizmu", kultywuje sie "zabytkowosc" budynkow minionej epoki. Albo "modernizuje" sie stare elementy architektoniczne (jak to bedzie w przypadku sp. DH "Smyk"). Podobnie z niewinnymi gadzetami, ktore maja pomoc wypromowac dane miejsce, inicjatywe, postac.

Jak na przyklad wizerunek sprzataczki z baru mlecznego przy ul. Zabkowskiej w Warszawie. Sentyment do PRL-u przypomina skansen, gdzie nikt procz wtajemniczonego pokolenia zyjacego w komunie, nie zwraca nan uwagi (a byla tego dnia spora grupa turystow wloskich). Czy patrzac na metalowa zastawe, ktora pokazuje skansenowy manekin mamy bic sie w piersi i tlumaczyc: zobacz, za komuny ludzie jedli na talerzach przymocowanych do stolu, ze sztuccami na lancuchach?

W oczy kluje pozadanie nowoczesnosci (budujemy sie!), przeciwstawione wciaz malostkowej mentalnosci. Kiedy widze grupe ludzi w modnym klubie i jeszcze modniejszym miejscu (niedawno stala tu kontrowersyjna tecza), ktorzy stoja tlumnie na ulicy, zamiast szukac innego miejsca, gdzie moga usiasc (klub ma kilkanascie stolikow, ktore oczywiscie wieczorami sa pozajmowane), ogarnia mnie nostalgia. Ci stojacy ludzie, ktorzy chca byc czescia klubu, a nie moga, bo brakuje miejsc, w zwiazku z czym blokuja przejscie dla pieszych, sa dodatkowo upominani przez managera (nalezy zwolnic pas chodnika dla pieszych, inaczej klub dostanie mandat, Straz Miejska lypie okiem ukryta za parawanem klubu po drugiej stronie ulicy). Z drugiej strony klub sprzedaje im wszelkie trunki, coraz bardziej pijani i rozochoceni klubowicze nie sa w stanie oddac przejscia dla pieszych. Ktos krzyczy: ona zostanie moja zona! Ktos inny sie przewraca. Ale poki ostatecznie nie zatarasuja przejscia, moga bawic sie, jak chca. Sytuacja, jak z "Misia"?

Inny obrazek. Nowe miejsce, swiezo zagospodarowane i oddane miastu. Tu powstaje siec mikro-klubow, gdzie mozna napic sie dobrego wina, podyskutowac przy stolikach na podworku jeszcze nie do konca wydzielonym i rozparcelowanym (nie ma ogrodzenia, ktore oddziela od innych budynkow i wejsc do mieszkan). Wlasnie dlatego, kiedy dobiega 22. do glosu dochodza mieszkancy. Zaczepiaja bywalcow knajp, mowiac, ze maja sie wyniesc, bo to ich rewir i zaklocaja cisze nocna spokojnym i starszym ludziom. Bywalcy wiec nie maja wyboru, a klub...pozostaje bezradny, tlumaczy sie niezrecznie, ze uspokoi swoich gosci. Mieszkancy maja nad nim wladze, bo wystarczy, ze zglosza fakt zaklocania ciszy nocnej policji. Koniec imprezy.

"- A gdyby ci chcieli [milicja, przyp. red.] zabrac ryby?
- No, moze poprosilbym - mowil Franek nawlekajac nosowke na haczyk - zeby nie zabierali, bo moja chora zona bardzo lubi ryby i czeka, ze cos przywioze.
- Oj wujku, wujku - powiedzial chlopiec - ty przeciez nie masz chorej zony w domu. W ogole nie masz zony! - Zasmial sie cicho.
Franek odwrocil sie. - Marus, czy jak nie bedziesz mial odrobionych lekcji, to powiesz pani, ze nie odrobiles czy ze zapomniales zeszytu?
Chlopiec milczal. Franek odczekal chwile.
- Powiedzialbys, ze zapomniales zeszytu, prawda?
W zyciu trzeba mowic tak, jak pasuje, a myslec...myslec to sobie mozesz, co chcesz."

Aby zrozumiec pokretne drogi nowej polskiej mentalnosci, a raczej zderzenia stare-nowe, trzeba przeczytac "Cudowna meline" Kazimierza Orlosia, wydana pierwotnie za granica w Paryzu (1973 r.). Zrozumie sie wowczas dziedzictwo, w jakim Polska wciaz tkwi i z ktorego chce usilnie wyskoczyc. Mnie jako emigrantowi to zderzenie przypomina poszukiwanie dreszczyku emocji (policja spisze, czy nie spisze), jakie towarzyszylo mi przy piciu alkoholu w miejscu publicznym za czasow "nastolectwa". To jednak czasy, do ktorych po 20. latach wracac sie nie chce...

Brak komentarzy: