
Kiedy wyjechalam po raz pierwszy za granice, mialam 5 lat. Pamietam, jak plakalam w samolocie za swoimi zabawkami i przerazala mnie roznica cisnien, ktora zatykala uszy. Wtedy zobaczylam Moskwe i uzmyslowilam sobie, ze to tak inny swiat od tego, w ktorym zylam. Napotkani ludzie wydawali mi sie inni, tacy zamknieci, nie spogladajacy na nikogo z zaciekawieniem. Wydawalo mi sie, ze wszyscy, jak ja, powinni byc "zywym srebrem". A potem, kiedy moja mama zapytala przechodnia na Placu Czerwonym o droge do hotelu XYZ, uslyszalysmy polski i niechetna odpowiedz, ze Pani nie mowi po rosyjsku. Zrozumialam, ze nie wszyscy ludzie na swiecie sa mili. Ze sa rozni i nie moge od nich oczekiwac, ze beda reagowali tak samo, jak ja.
Kazdy cos przezywa podczas swoich pierwszych podrozy. To immanentny skladnik nabierania nowych doswiadczen. Mnie podroz "dopadla" wczesnie i zarazila absolutnie od pierwszego zejscia na ziemie z pokladu samolotu. Choc potem nie podrozowalam daleko i wybieralam inne srodki transportu, pozostala we mnie ta ciekawosc drugiego czlowieka, fascynacja odmiennoscia i potrzeba odkrywania, nawet na swoj wlasny uzytek, czegos nowego. Poza szlakiem, poza utartymi drogami. Mial racje pisarz Cesare Pavese. Podrozowanie jest brutalne. Ale uzaleznia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz