Polecany post

24 listopada 2021, E-migrantka z pogadanka o uchodzcach i powrot do "SOS-u"

Wielomiesieczna juz dyskusja wokol osob probujacych dostac sie do Polski z terenow Bialorusi polaryzuje. Polaryzuje nie tylko takich ja i mo...

16 lipca 2012, poniedzialek

Jestem na lotnisku Barajas Terminal 4. Spore to miejsce, pewnie codziennie przechodza tedy dziesiatki tysiecy podroznikow, imigrantow. Jezdze schodami w gore i w dol. Wreszcie znajduje puste miejsce, akurat na plecak i mnie sama. Nie spalam od wielu godzin, nie jadlam od czasu przyjecia. To juz 16 godzin. Odchodzi stres podrozy do Krakowa, stres poszukiwania kolejki na lotnisko za astronomiczna sume 10 EUR, stres dojazdu na lotnisko kolejnym autobusem, na szczescie bezplatnym. Stres szukania stanowiska kontroli. Stres przed celnikami, czy aby nie zobacza, ze mam ze soba 500 ml odzywki do wlosow w plynie, nozyczki i miod w sloiczku. Stres podnoszenia sie samolotu, stres ladowania...

Teraz denerwuje sie tylko tym, czy moj przyszly maz dotrze na spotkanie. Ma przyjsc z kuzynem Abdulem, potem mamy dotrzec do nowego mieszkania. H. zdobywal je przez tydzien. Tlumaczyl mi przez telefon, ze przeciez nie mozemy spac w pojedynczym lozku, pokoj musi byc umeblowany, przestronny i miec okno. No i najwazniejsze - musi byc blisko centrum i metra oraz domu kuzyna.

Kuzyn to postac kluczowa. Wyglada jak mafioso z amerykanskich filmow. Marynarka ze sztruksu albo kruczoczarna, pantofle z czubem, spodnie nie pierwszej swiezosci, ale jednak wyprasowane, kozia brodka i trzydniowy zarost. I zel na rzadkich, czarnych wlosach. Specyficzny, kolyszacy sie chod jak u marynarzy, choc kuzyn przypomina raczej lekko otylego mezczyzne pod 40-stke.

Kuzyn jest mieszkancem Madrytu od 8 lat, posiada status legalnego rezydenta. Pracuje w kafejce internetowej, ma sporo kontaktow. No i oczywiscie bedzie nam sluzyl za tlumacza, oprowadzal po waznych urzedach i ambasadach. Jak zapewnia: - jeden telefon, i macie prace, mieszkanie, papiery. Musimy mu wierzyc, jestesmy kompletnie zalezni od ludzkiej dobroci, checi niesienia pomocy, wieziow krwi.

Tymczasem usypiam na podlodze lotniska, oparta o moj 9. kilowy plecak. Budzi mnie glos H.:
-Jestesmy, przepraszam za spoznienie.
Nie pamietam wiele z podrozy do domu. Cala droge do Avenida de America przespalam, potem mielismy sie przejsc do glownej arterii, gdzie H. kupil madrycki kebab. I...wyladowalam na ulicy bostonskiej, a w zasadzie w jednym z dusznych pokoi.

Brak komentarzy: