Polecany post

24 listopada 2021, E-migrantka z pogadanka o uchodzcach i powrot do "SOS-u"

Wielomiesieczna juz dyskusja wokol osob probujacych dostac sie do Polski z terenow Bialorusi polaryzuje. Polaryzuje nie tylko takich ja i mo...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą migranci. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą migranci. Pokaż wszystkie posty

31 sierpnia 2015, uchodzcy, migranci i caly ten zgielk "kryzysu migranckiego"



Portret uchodzcy
Bardzo lubie plakat, jaki fotografik Szymon Swietochowski przygotowal dla PAH-u z okazji Dnia Uchodzcy w 2011 roku. Przedstawial on kobiete biegnaca gdzies w pospiechu. Jedna jej noga byla zawieszona w prozni (na tej nodze kobieta nosila wysluzony sandal). Druga stopa (w czerwonej eleganckiej szpilce), kobieta stapala pewnie po chodniku "lepszej" strony kraweznika.

Plakat jest dla mnie symbolem sytuacji uchodzcow. Bo przeciez zostawiasz dom (albo jego ruiny), zabierasz przerazone dzieci, matke, krewnych i po sprzedaniu swojego dobytku, placisz "posrednikowi" i handlarzom, aby znalezc sie w Europie/na Bliskim Wschodzie. Tam dostajesz pomoc materialna, finansowa od pomocy spolecznej, mieszkasz kilka miesiecy (w Polsce 6 miesiecy, w innych panstwach nawet rok) w osrodku dla imigrantow czekajacych na decyzje i...jesli jest ona pozytywna (przeciez musisz udowodnic, ze zycie Twojej rodziny bylo w niebezpieczenstwie), dostajesz albo ochrone uzupelniajaca (wiekszosc przypadkow) i karte pobytu w danym panstwie na okreslony czas, albo status uchodzcy uprawniajacy do nieokreslonego pobytu na terenie tego panstwa.

Trudow na drodze czlowieka, ktory wszystko stracil, jest wiele. Wyczerpanie, trauma, widok glodnych dzieci, ktorym wolontariusze gdzies "pomiedzy" droga do Europy zapewnia posilek, na pewno nie mobilizuje. Warunki, w jakich bytuje rodzina, tez nie naleza do godnych (w Grecji czesto to nielegalne kempingi, spanie na materacach w opuszczonym hotelu). Jest jednak nadzieja, ze cos sie zmieni.

Taki obrazek zwykle mamy w glowach, kiedy dyskutujemy o uchodzcach. Sami mamy burzliwa historie DP-sow, czyli bezpanstwowcow, pozostawionych samym sobie w ruinach obozow pracy przymusowej albo obozach koncentracyjnych w nazistowskich Niemczech. Doskonale przedstawil to Wajda w swoim "Krajobrazie po bitwie". Ludzie z traumatyczna przeszloscia, wydawaloby sie bez przyszlosci, zawieszeni w terazniejszosci, nie chcacy wracac do Polski (gdzie zainstalowala sie nowa, proradziecka wladza), nie chcacy do konca zaakceptowac zycia w kraju dawnego okupanta. Jak szacuje portal porta-polonica, w maju 1945 roku doliczono sie 922 088 obywateli polskich we wszystkich strefach wplywow. W ciagu kilku lat liczba ta sukcesywnie sie zmniejszala, glownie przez emigracje do Niderlandow, Belgii, USA, Kanady, Australii i Wlk. Brytanii. W 1950, na terenie swiezo powstalego RFN zylo juz "tylko" 120 000 dawnych obywateli Polski.

 Jesli zestawic liczby, prawie milion polskich obywateli po wojnie i 140 000 migrantow, ktorzy w ciagu tego roku przemierzyli Morze Srodziemne i tkwia w roznych obozach przejsciowych, pomnozone nawet przez 4 (tyle trwa konflikt w Syrii), i tak liczby te nie beda porownywalne. Czym wiec martwi sie Europa?


Migranckie obrazki
Europa martwi sie "przebitkami", utrwalanymi przez media. Niedawno ogladalam materialy z buntu migrantow na wyspie Kos. Mlodzi, przewaznie mezczyzni, przepychali sie z policja i urzednikami ds. cudzoziemcow po numerek, ktory pozwolilby im na zarejestrowanie sie na policji. Policja bowiem wydaje ograniczone do 72 godzin pozwolenia na legalne przemierzanie kraju. I dlatego setki imigrantow, krzyczac: "chcemy papierow", przepychajac sie i dajac sie bic sluzbom porzadkowym, domagaja sie swoich "numerkow", aby opuscic Grecje.

W pewnym momencie mignela kobieta w modnych "muszych" okularach, ktora lamana angielszczyzna wykrzykiwala, ze nie ma pieniedzy, ze spi w niegodnych warunkach i nie chce wcale byc w Grecji. Chce jechac do Europy. Mezczyzna stojacy obok dodawal, ze wydaje dziennie 100 EUR na osobe. Na innym filmie mieszkancy wysp krzyczeli do zebranych pod urzedami, "dlaczego nie walczycie w swoim kraju"? Uliczny artysta pracujacy vis-a-vis namiotow imigrantow dorzucal, ze to przez nich ekonomia Grecji upadla. Mlody dwudziestokilkuletni Syryjczyk podkreslal za to, ze chce jechac do Niemiec, Szwecji albo Norwegii. Jego znajomi blyskali nowymi telefonami marki Samsung.

W innej czesci Europy trwa exodus migrantow do Hiszpanii przez zasieki, walka o nowe zycie w tunelu pod La Manche. Europejczycy skarza sie na "watahy" walesajacych sie ludzi, agresje wobec kierowcow TIR-ow i narazanie przewoznikow na lamanie prawa (kiedy imigranci wtargna do kontenerow i zostana zlapani podczas kontroli). Z drugiej strony handel ludzmi kwitnie jak nigdy.

Wpuszczac, ale jak?
Slusznie zauwazyl politolog Dominik Hejj, ze kwestia migrantow to "wyrachowana gra polityczna". Jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki znikl problem kryzysu ekonomicznego i starzejacego sie spoleczenstwa Starego Kontynentu. Teraz dosiegl Europe "kryzys migracyjny". Nagle przyszlosc osiadlych pokolen sciera sie z nowa, nieujarzmiona sila nadciagajaca z Afryki. I Europa zdecydowala sie na postawe: "tak, ale....".

Slowacja mowi: tak, ale tylko 200 chrzescijan. Polska handluje migrantami i jest w stanie zaakceptowac swoja kwote (2000 potencjalnych uchodzcow z Syrii i Erytrei) za poprawe stosunkow z Rosja. Wegrzy mowia: "nas Regulacja Dublinska nie obowiazuje i bedziemy rozrozniac imigrantow ekonomicznych od uchodzcow, ktorym naprawde grozi niebezpieczenstwo" i koncza budowe muru uniemozliwiajacego przedostanie sie do dalszej czesci Europy. Wlochy, jak podaje nie do konca wiarygodne zrodlo informacji - tygodnik "Bild", daja 500 EUR na bilet kolejowy. W Grecji 2000 potencjalnych uchodzcow znalazlo schronienie na statku. Kluczem selekcji bylo pochodzenie: Syria i Erytrea wygraly. Afganistan, Bangladesz, Sudan i reszta musialy patrzec na statek ze swoich namiotow. Chwalebna jest w tym migranckim zamieszaniu postawa Niemiec - zdecydowaly sie przyjac 800 tys. uchodzcow bez wzgledu na to, gdzie najpierw dotarli.

A jednak nastroje wsrod nas, mieszkancow Europy nie pozostawiaja nadziei na poprawe sytuacji. Jak podaje periodyk "Valeur Actuelles", 68%  Francuzow objetych badaniem sondazowym jest przeciwnym naplywowi imigracji z Afryki, 63% Niemcow zada wzmocnienia granic i przywrocenia kontroli w strefie Schengen, a 77% mieszkancow Wysp Brytyjskich chce "troche" wzmocnic kontrole ruchu granicznego.

Bukolika a moze (wreszcie) realizm? 
Nie bojmy sie imigrantow. Wpuszczajmy do Europy, ale uwaznie. Pisalam juz o czlowieku, ktory zostal zatrzymany po raz 17. przy probie przekroczenia Morza Srodziemnego. Na pytanie, czy zrobi to jeszcze raz, odpowiedzial bez wahania: nic mnie nie powstrzyma. I rzeczywiscie nic, nawet smierc wlasnego dziecka nie powstrzyma, jak to bylo z pewna kobieta podczas proby dostania sie do rozpedzonej ciezarkowki w Calais. Naiwnie jest wierzyc, ze wraz z uchodzcami wpuszczamy nowa sile robocza, nowych prawnikow, lekarzy, itp. Wiekszosc z nich niestety nie posiada wyksztalcenia, jest czesto niepismienna i zyje latami z pomocy spolecznej (udzielanej nawet nielegalnym imigrantom). To nie wadliwy system panstw opiekunczych, a poszukiwanie lepszej przyszlosci (czytaj: lepszego "socjalu"), prowadzi do konkretnych panstw europejskich (czy gdyby Grecja, Hiszpania i Wlochy byly w innej sytuacji gospodarczej, imigranci i uchodzcy chetniej by sie w nich osiedlali?) .

Jeszcze jedno. Nawet jesli ta rzesza ludzi nie dostanie pozytywnej decyzji po miesiacach bytowania na koszt panstw UE, dostanie dokumenty...we Wloszech. Panstwo to slynie wsrod nielegalnych imigrantow jako miejsce otrzymania latwych dokumentow. Raz wiec imigranci znajda sie w Europie, nic ich nie powstrzyma przed otrzymaniem "papierow". Dowiedziala sie o tym zaloga austriackiego szpitala: zdrowie dzieci nie jest tak wazne, jak strach przed zlapaniem i deportacja.

Osobiscie wole wspierac inicjatywy prywatne. Pewien Syryjczyk sprzedajacy dlugopisy na ulicach Bejrutu tak poruszyl redaktora "Conflict News" i czytelnikow jego portalu, ze postanowil on odszukac mezczyzne. Dzieki projektowi udalo sie zebrac 156 tys dolarow dla Abdula i jego corki. Pewna para tureckich nowozencow przeznaczyla natomiast fundusze ze swojego wesela na posilek dla uchodzcow w tureckim miescie Kilis. Mlodzi nakarmili 4000 uchodzcow.



4 marca 2014, Migranci na wodach Morza Srodziemnego - statystyki, ktore strasza i brudza sumienie

Fot: LaStampa
Z pewnoscia wiekszosc z nas pamieta zalobe, jaka okryla sie Europa po tragedii statku przemycajacego ludzi do malej miejscowosci Lampedusa we Wloszech.W pazdzierniku zeszlego roku zginelo na statku przeszlo 150 osob, a dalsze 250 uznano za zaginione. Rozbitkowie, ktorzy przezyli potwierdzali, ze na statku plynelo blisko 500 osob, w wiekszosci z Somalii i Erytrei. Tragedia ta pokazala rozmach przemytnikow (jesli jednorazowo moga przemycic pol tysiaca osob, musza byc nie tylko swietnie zorganizowani, ale i miec dobre "kontakty" w panstwach "docelowych"), i ujawnila fakt, ze Europa potrzebuje znacznie wiecej srodkow, aby imigrantow/uchodzcow przyjmowac.


Przyjrzyjmy sie statystykom. Podobno wedlug statystyk IOM (International Organization for Migration) 45 tys migrantow ryzykowalo swoje zycie zeby przedostac sie przez wody Morza Srodziemnego do Europy. Statystyki dotycza wylacznie 2013 roku i dwoch krajow: Wloch (42 900 migrantow chcialo doplynac do brzegow Lampedusy i Syrakuz) oraz Malty (2800 przypadkow). Przewaznie migranci uciekaja ze swoich krajow na prymitywnych lodziach, bez jakiegokolwiek zabezpieczenia na wypadek sztormu czy w przypadku wypadniecia za burte. Przewaznie lodzie, na ktorych plyna, sa wielokrotnie przeladowane. Przewaznie tez uciekinierzy oddaja oszczednosci swojego zycia przemytnikom, ktorzy potem ich porzucaja...

IOM szkicuje nawet portret uciekiniera. Z ich danych wynika, ze ok 30% migrantow szukajacych schronienia we Wloszech to kobiety i dzieci. Wiekszosc opuszcza terytoria Syrii, Erytrei i Somalii. Jak podaje IOM, na przestrzeni 20 lat zginelo w wodach Morza Srodziemnego 20 000 ludzi (dane przyblizone), a 700 w zeszlym roku. Co ciekawe (i widoczne na zdjeciu u gory), wielu uciekinierow traktuje swoja przeprawe jak przygode i przezycie godne uwiecznienia jak kazde inne. Pytanie na dzis, czy kiedykolwiek uciekinierzy przestana uciekac i czy sytuacja na swiecie bedzie na tyle ustabilizowana, ze imigranci powroca do swoich krajow? Watpliwe...

11 maja 2013, sobota: wywiad z Polka-emigrantka dla "Lejdiz" - odslona druga

Pisalam o wartosciach, ktore znacza dla nas wiecej, kiedy jestesmy na emigracji. Co sie jednak dzieje w momencie, kiedy, bedac na emigracji, tracimy prace? Nowej nie widac, a mamy do placenia czynsz, czesto jeszcze kogos utrzymujemy?

Rozmawialam z kolejna emigrantka, tym razem zalozycielka fundacji pomocowej w UK. Z jej wypowiedzi jasno wychodzilo, ze Polakom, tym bardziej tym niewyksztalconym, nie mowiacym w obcym jezyku, wiedzie sie zle:

"Jak się żyje Polakom-imigrantom?

Poruszyła Pani jeszcze jedną kwestię: zasiłków. Imigrantom w ogóle ciężko dostać jakiekolwiek benefity. Trzeba spełnić szereg wymagań. Pamiętajmy, że przy obecnie zaostrzonej polityce migracyjnej, urzędy będą udowadniały, że się cos komuś nie należy: że nie ma się tzw. habitual residency, czyli prawa pobytu. Wiadomo, że każdy obywatel UE ma taki pobyt, ale musi to udowodnić. A trudno udowodnić, ze białe jest białe. A to trwa, nawet kilka tygodni. W tym czasie dana osoba może zostać bez grosza przy duszy, w głodzie.

A co z mieszkaniami?

Aby dostać lokal socjalny, w tej chwili trzeba mieszkać minimum 5 lat. I mieć pobyt stały. Większość nowo przyjeżdżających Polaków tego nie ma…Podobnie jest z pracą. W tej chwili bez języka pracy się nie dostanie.

A co z rodzinami? Często wyjeżdzają pary z dziećmi.

Tak, to prawda. To zwykle mężczyzna pracuje, kobieta opiekuje się dziećmi. Jednak jeśli nie są małżeństwem, wówczas kobiecie nie należą się żadne świadczenia, np. w przypadku rozstania się lub śmierci partnera. Nie należy się też pomoc lekarska (oprócz ratowania życia)."


Wydaje sie, ze jechac w ciemno, jak to robilismy kilka-, kilkanascie lat temu, to bezmyslnosc. Skutkuje dramatami. Brak mieszkania, brak zasilku, brak mozliwosci zwrocenia sie do urzedu po pomoc, brak mozliwosci skorzystania z opieki lekarskiej - lepiej chyba juz wrocic. A mimo to wieli Polakow zagranica zostaje. I klepie biede. Kolo sie zamyka...

29 stycznia 2013, wtorek: epilog hiszpanski i co robic dalej ?

Kiedy przelykalismy wraz z naszym porannym czajem smak porazki matrymonialnej, przyjaciel H. z Niemiec, mieszkajacy poprzednio w Szwecji, wypalil ktoregos wieczoru na skype:

- Nic nie straciliscie. Jedzcie do Szwecji, ale uprzednio zabierzcie, co sie da, z hiszpanskiego urzedu.
To na co czekaliscie jest w Szwecji krotkie i nie ma komplikacji. Sam tam bralem slub.

H. zapalil sie do pomyslu. Nastepnego dnia rano zmusilismy sie do kolejnej wizyty w madryckim USC. Prosperujaca dzielnica, kilkusetmetrowa kolejka do wejscia, krzyczacy Latynosi pilnujacy przesuwajacej sie cizby i trafiamy na 5. pietro gmaszyska.

Praca wre. Wywolywane sa kolejne osoby ktore albo zawarly szczesliwie zwiazek malzenski, albo na niego czekaja i wierza, ze nie dotknie ich rutyna urzednicza. Do lady kolejno podchodza urzedniczki. Usmiechniete, zwawe i dowcipne. Wypatrujemy "naszej" opiekun projektu.

- Nazwiska i numer ewidencyjny? - wypala tymczasem mloda Latynoska urzedniczka wygladajaca na Boliwijke albo Ekwadorke.
Pokazujemy kartke z numerem i paszporty.
- W jakiej sprawie?
- Chcemy odebrac nasze dokumenty: akt urodzenia, zaswiadczenie o niepozostawaniu w zwiazku malzenskim.  Nie zostalismy przez Panstwa zakceptowani, chcemy wiec anulowac proces.
- Otrzymaja Panstwo telefon w ciagu 7 dni. Potem musza Panstwo oboje przyjsc do urzedu po odbior, z dokumentami tozsamosci - odpowiedziala, juz uprzejmiej, urzedniczka.

Tydzien pozniej dzwoni "smerfetka". Nasza urzednik zebrala z teczki dokumenty i sa gotowe do odbioru. Jest 29 stycznia, 2 dni przed nasza zaplanowana odyseja do Europy. H. nie ukrywa radosci:
- Wreszcie sie zmobilizowali. Bedziemy mogli szybciej przetlumaczyc dokumenty - zawyrokowal.

Tego dnia kolejka do urzedu wydaje sie niekonczaca. W zasadzie jakies 200 metrow sznurka petentow, krzyczacych, palacych w milczeniu, przeklinajacych, ze jeszcze 30 minut do otwarcia biura, a oni stercza w tlumie. Wreszcie, wpuszczani po jednym, po przegladzie rzeczy osobistych, trafilismy na 5. pietro do "naszej Pani". Kiedy tylko nas zobaczyla, zaczela wymachiwac papierami. W miedzyczasie i przy pracy po hiszpansku, potrafilam wykrzesac z siebie poprawne zdania i moglam wrecz przerywac interlokutorce jej wyznania. A raczej - jej inwektywy w nasza strone:

- Nie wiem, czy macie prawo do odbierania dokumentow - syczala, przeciagajac nam karta z numerem petenta przed oczami.
- Mamy, kazdy ma - wtorowalam, ale ona nie ustepowala. W koncu wstala, podeszla do stolika mezczyzny za nami, najprawdopodobniej kierownika, i wysyczala:
- czy oni nie powinni przyjsc po odbior dokumentow z tlumaczem?
- Nieee...popatrzyl znad papierzysk mezczyzna i zsunal z nosa okulary - oni rozumieja, co Ty do nich mowisz. Ta Pani nie potrzebuje tlumacza - zawyrokowal, po czym wrocil do swojej pracy.
Nie wytrzymalam:
- Ile czeka sie na apelacje ?
- Co?! - "smerfetka" niemal podniosla sie z krzesla - z urzedem nie wolno sie bawic! Albo zabieracie papiery, albo apelujecie.
H. musnal moja stope na znak, zebym ucichla. Pozwolilam wiec urzedniczce wertowac papiery w poszukiwaniu aktow urodzenia, zaswiadczen o stanie kawalerskim, panienskim, itp. W koncu, kiedy je wydala, ucichlam na dobre. Odeszlismy bez slowa. Tak minelo nasze 8 miesiecy w Madrycie.


16 pazdziernika 2012, wtorek - wywiad matrymonialny

Nie mielismy szczescia. Kiedy w przeddzien naszego spotkania z urzednikami poszlismy na wizyte do Esperanzy potwierdzic opowiesc i dodac sobie odwagi okazalo sie, ze ona nie bedzie nam towarzyszyc, Javier tez nie moze. I tlumacz, ktorego znalismy z przekladania na hiszpanski naszych dokumentow, takze wybral lepiej platna fuche. Tego samego dnia, w naszej obecnosci, Esperanza wykonala telefon do innej tlumaczki, Cristiny:

- 150 EUR, nie moze zejsc z ceny. Ale to dobra tlumaczka, tez z nia wspolpracowalismy - rozlozyla rece prawniczka. - bedzie na Was czekac o 9.50 pod urzedem. - chyba Wam pasuje, prawda? - zadala pytanie retoryczne, po czym zaczela bawic sie naparstkiem i przekladac nasze papiery.
- Czyli bedziemy sami, z tlumaczka - wyjasnil H.
- Tak, ale dacie rade - znow blysnelo oko, mrugajac do mnie porozumiewawczo.

O 9.50 rzeczywiscie czekala na nas drobna szatynka. Wcale nie elegancko ubrana, jakby wymieta po ostatniej nocy. Z amerykanskim akcentem, choc magicznie wypowiadala dzwieki liter typowo dla hiszpanskiego znieksztalconych: 's', 'c'. Wygladalo to tak, jakby seplenila po angielsku:

- Cesc, bede was tlumacyc. Ulatwicie mi zadanie, jak mi troche o szobie opowiecie. Z jakich krajow jesteccie? - zagaila nas w windzie na 5. pietro.

Do sali wywiadow idzie sie przez sale skladania dokumentow, schodzi sie kilka pieter schodami ewakuacyjnymi i idzie sie waskim korytarzem do konca. Wreszcie otwiera szklane drzwi i kieruje sie na prawo. W korytarzu nie sposob pomylic drzwi. Na krzeslach oczekuja pary. Mizdrzace sie, dotykajace, czule spogladajace. Z tlumaczami i bez. Z dziecmi i bez dzieci.

Wszyscy byli umowieni na 10.20: 7 par z roznych czesci swiata. W jednym rogu Egipcjanka z Kubanczykiem, ona nie mowiaca po hiszpansku, z marokanskim tlumaczem. Naprzeciw - pakistanczyk z punjabu i latynoska z Kolumbii, co kilka minut czule sie calujacy. Obok nich - marokanska para z dzieckiem, a po przeciwleglej stronie znow latynos z zielonymi oczami czule gladzacy dlon madame z Afryki. My, siedzacy z tlumaczka na ostatnich wolnych krzeslach, po przeciwleglej stronie para latynoska o sporej roznicy wieku, ona w ciazy. I wreszcie elegancka para, ktora caly czas stala u wejscia: Anglik i Kolumbijka. Ona swietnie znajaca angielski, on perfekcyjnie mowiacy po hiszpansku.

Wszyscy musielismy sie bac. Spokojne byly tylko malzenstwa z dziecmi, bo te odwracaly uwage od trudnego oczekiwania. Wreszcie zza kolejnych szklanych drzwi wyszla jegomosc w okularach, przy tuszy i na oko w wieku dojrzalym, dzierzaca w dloni liste petentow. Po kolei wzywala najpierw mezczyzn, potem kobiety.

Na pierwszy ogien poszli Marokanczycy i Latynosi. Potem do sali wszedl Kubaczyk i struchlala Egipcjanka. Ich wynik musial byc niezadowalajacy, bo ona byla jeszcze bardziej strwozona 'po' niz 'przed'. H. chodzil z kata w kat, po czym postanowil zasiegnac jezyka u mlodziutkiego punjabczyka: czy ma paszport, czy jest tu legalnie, co powie urzednikom?
- Paszport zgubilem, nie pracuje i utrzymuje mnie partnerka - wypowiedzial swoja litanie bez zajakniecia.- wszyscy tu to mowimy. H. postanowil sie tego trzymac, gdyby go spytano o sposob przyjazdu. Kiedy jego krajan wyszedl z przesluchania, dopytal, czy na pewno to bezpieczny scenariusz, czy nie.
- Nic sie nie martw. Mnie sie nie czepiali - uspokajal punjabczyk.

Latynos i afrykanka byli kolejna para, ktora wyszla zasmucona. To znaczy hebanowa dama jak zula gume oczekujac na wezwanie, tak i po wywiadzie przezuwala porazke cicho i beznamietnie, ale latynos byl wyraznie zalamany. Zielone oczy patrzyly smutno w podloge, probowal cos komunikowac przez komorke.

Nareszcie zza drzwi wylonila sie kobieta i wezwala H. Okazalo sie, ze zapomnialam mu dac paszport. Cristina wybiegla wiec z sali po kilka minutach i, jakas purpurowa, odebrala zgube.

H. wyszedl wypompowany. Minelam go u wejscia na sale przesluchan, probowalam dotknac, ale urzedniczka surowym spojrzeniem zabronila jakiegokolwiek kontaktu. Weszlam wiec cicho pelna dziwnych mysli, ale pewna, ze przeciez nikt nie moze mi zadac pytania o nas, na jakie nie umialabym odpowiedziec.
- Jak i kiedy sie poznaliscie ? - pierwsze pytanie padlo jak z mozdzierza.
W tym momencie zauwazylam, ze obok przesluchujacej jest jeszcze jedna kobieta, ktora ma przed soba teczke i zapisuje moje zeznania horrendalnym charakterem pisma na bialej kartce A4.
- Kiedy po raz pierwszy sie spotkaliscie ?
- Kiedy zdecydowaliscie, ze bedziecie razem ?
- Od kiedy jest Pani w Madrycie ?
- Gdzie Pani pracuje ? Jako kto ?
- Jak wyglada wasz dzien. Poprosze o szczegoly, o ktorej godzinie wychodzi Pani do pracy, kiedy wraca, co potem.
- Co robiliscie w sobote ?
- Co robiliscie w niedziele ?
Dziekuje, to wszystko - po niespelna 5 minutach kobieta zamknela zeszyt i podala drugiej do naszej teczki. Tamta opasala wszystko gumka i zlozyla na stosie obok swojego biurka. Jegomosc przesluchujaca odprowadzila mnie i tlumaczke do wyjscia, opowiadajac, ze czarno widzi bycie tu nielegalnych imigrantow, skoro postepuja, jak ten tutaj, ze dadza odpowiedz w ciagu miesiaca, wiec nalezy czekac.

Podeszlam do H. Przeszedl duzo wiecej, niz ja. Jego pytano o to, co robil poprzedniego dnia, powtarzano jak mantre, ze przyjechal do Madrytu tylko na slub, dlaczego nie ma zadnego stempla przekroczenia granicy. Pytano nawet, jaki film ogladal ze mna w weekend. Ale piszaca nie potrafila przepisac tytulu 'Killer elite', wiec napisala tylko, ze angielski. Twarz mojego przyszlego meza byla blada, byl jak zbity pies.
Cristina byla rownie zdenerwowana. Powtarzala w kolko:
- Nie wiem, co bedzie pzez ten pasaport.

Trudno bylo uzbroic sie w cierpliwosc, po emocjach na wywiadzie nie jadlam i pojechalam do pracy zgaszona, nieobecna, warczaca. Czekamy, czekamy, czekamy. Juz nie na decyzje, ale na milosierdzie urzednikow.




21 wrzesnia 2012, wizyta w Urzedzie Pracy

Nastepnego dnia naszkicowalam sobie lokalizacje miejscowego urzedu pracy. Ta sama dzielnica, w ktorej miesci sie USC. Prosperidad, czyli prosperity w czasie kryzysu, podobnie imponujace gmaszysko z ta roznica, ze tam ludzie (petenci) koczuja na zewnatrz, poki drzwi oficyny sie nie otworza i mrowie nie dopcha sie do numerkow.

Polski urzad pracy nie rozni sie wiele od tego madryckiego. Moze tylko tym, ze czekasz wewnatrz kilka godzin na jakakolwiek obsluge, musisz wypelnic swoje formularze i druki samodzielnie i wyznaczaja ci kolejne wizyty. Ale punktem wyjscia jest zarejestrowanie sie jako bezrobotny. Tu, w Madrycie, do urzedu przychodza wszyscy: ludzie bez pracy, ludzie, ktorzy wlasnie podjeli pierwsza prace, ludzie ktorzy moga prace za chwile stracic. Wchodza bez kolejki, pobieraja numerek i wspolnie z konsultantem wypelniaja dokumenty. I czekaja na sms z ofertami szkolen, pracy, kursow.

Ale ale. Moja pierwsza wizyta tam nie nalezala do przyjemnych. Po raz pierwszy doswiadczylam, jak to jest byc imigrantem. Bez stosownej znajomosci jezyka, bez zaplecza zawodowego w Hiszpanii. Wystawszy sie w kolejce mrowia, dotarlam do recepcji. Chudy mezczyzna, na oko po 50., w kapeluszu i rekawiczkach bez palcow na moje pytanie o angielski kiwnal glowa, po czym skierowal nas na strone internetowa, gdzie mozemy umowic spotkanie.
- Ale my po NIE, zaprotestowalam.
- Tak, ale tu mozecie przyjsc tylko z NIE. Bez NIE nie obslugujemy - dodal znuzony recepcjonista.
- No tak, ale wiemy, ze mozemy tu dostac NIE prowizoryczny - odparlam, takze nieco znuzona absurdem sytuacji.
Jego rudowlosa kolezanka, takze na oko dojrzalsza, kiwnela glowa i powiedziala tylko:
-Arriba.

W okienkach pracownicy glowili sie razem z petentami, co i jak wypisac, wysluchiwali opowiesci o utracie pracy, braku kwalifikacji zawodowych, podjetej pracy tymczasowej. Kiedy zobaczylam na tablicy swoj numerek, podskoczylam i natychmiast usiadlam naprzeciw siwowlosego, chudego jegomoscia, ktorego oczy moglyby oslepic, gdyby mialy taka zdolnosc. Byly przezroczyste, tak jasne, ze az biale. Jegomosc zreszta caly byl spowity w jasnosc i szarosc. Szary sweter, pastelowy kolnierz koszuli. Kontemplacje stroju przerwal jego glos:
- Prosze NIE?
- Nie mam, chce miec - odpowiedzialam lamana hiszpanszczyzna.
- Bez NIE nie obslugujemy - jegomosc po skonczeniu zdania udawal, ze mnie nie zauwaza. Rychlo tylko krzyknal zza swojego boksu: - nastepny!

H. patrzyl na jegomoscia spojrzeniem terrorysty, obejrzelismy wszystkie boksy po kolei, ale wydawalo sie, ze nikt nie pomoze. Wreszcie H. wypatrzyl gabinet dyrektora.
- Idziemy do szefa, bedzie wiedzial najlepiej - przekazal.

Moje komunistyczne wychowanie nakazalo mi zaprotestowac. Przeciez szef nie bedzie obslugiwal kazdego, kto nie umie zalatwic sprawy. Przeciez szef ma obowiazki. I natychmiast ugryzlam sie juz nie w jezyk, ale w organ myslenia. Szef szefem, ale tez pracuje. A my jestesmy nadzwyczajnym przypadkiem. Poszlam wiec za H. do kolejnego oszklonego boksu, nieco tylko wiekszego od pozostalych.

Szefowa urzedu byla osoba bardzo elegancka. Karminowe oprawki okularow, czerwony szal, pierscionek z rubinem, kremowa koszula. To kontrastowalo z filigranowoscia jej osoby. Przy swoim biurku slusznych gabarytow wydawala sie dziewczynka, czerwonym kapturkiem wyjetym z lasu i odgrywajacym sequel wlasnych losow. Czar jednak trwal przez chwile, a potem prysl, ustepujac podziwowi dla determinacji tej kobiety. Urzedniczka miala heine-medina, poruszala sie o lasce, podpierajac sie na prawym boku.

-NIE? Dlaczego Was nie obsluzono? Bardzo prosze! - kobieta energicznym ruchem podala kartke z prowizorycznym numerem. - Kurs hiszpanskiego? Nie prowadzimy, ale prosze pytac. I zawsze moze mnie Pani tutaj znalezc, jakby byly klopoty.

Z drogocennym papierkiem udalismy sie do ksiegowej, a po kilku nastepnych spotkaniach mialam w rekach upragniony kontrakt.

4 wrzesnia 2012, zmieniamy mieszkanie po raz pierwszy cz. 2

Nasz bagaz to 4 torby zakupowe, 2 podreczne plecaki i torba podrozna na kolkach. W torbach przewozimy polprodukty i poduszki, wentylator i koldre. W plecakach - troche ciuchow, kosmetykow i rzeczy absolutnie niezbednych. Na oczach H. wyrzucam kilka sztuk odziezy. Po co mi w nowym miejscu? Zdaze kupic nowe - tlumacze sobie swoje zachowanie. H. wzrusza ramionami, ale widze, ze i on pozbywa sie starszych rzeczy. Jedziemy z pierwsza partia.

Kiedy wracamy na ulice bostonska, oboje zaczynamy sie zle czuc. H. skarzy sie na bol glowy, ja nie moge opedzic sie od mysli, ze nasi gospodarze nas okradna. Dziele sie tym z H.:

- Nie bedzie tak zle. W ich mieszkaniu zostaly tylko Twoje ubrania. Wartosciowych rzeczy jeszcze nie przewiezlismy - tlumaczy.
- Ale mnie cos mowi, ze oni sa nieuczciwi albo chociaz pazerni na pieniadze, beda szukac okazji. Nie ufam "naszym przyjaciolom" - bronie sie.

Jedziemy z druga partia. Kiedy jestesmy w metrze, H. odbiera telefon. Od "naszego przyjaciela":
- Czesc, przyjacielu. Moja zona doszla do wniosku, ze to, co mowiliscie, nie jest prawda. Ona nie ma pracy, jak utrzymacie pokoj? Nie chcemy klopotow...wiesz, co mam na mysli...-glos brzmi stanowczo.
- Tak, to co chcesz, zebysmy zrobili? Dalismy zadatek...-H. probuje negocjowac.
- Damy wam zadatek, nie ma problemu. Zabierzecie swoje rzeczy. Tylko nie dzis, bo ja dzis pracuje w nocy, moja zona wyjezdza do Wloch, a szwagier pojechal za miasto...tak?
- W porzadku "moj przyjacielu"...-rzuca H., jakby jeszcze chcial zblizyc sie do Afrykanczyka. Kiedy mozemy zabrac rzeczy?
- Najblizsza sroda po 17, wtedy koncze prace, rozumiesz.
- Dobrze, kiedy bedziemy pod domem, zadzwonie - mowi H.

Rezygnacja, zwatpienie, wkurzenie - to mowi spojrzenie H. Wlasnie wysiadamy z metra, zeby wrocic z powrotem na ulice bostonska. Pech chce, ze spotykamy po drodze gospodarzy:
- Oj, co sie stalo? - pyta Hernan.
- Niestety musielismy sie wrocic. I nie wynajmiemy tego mieszkania. Wlasciciel jest wariatem - odpowiada H.
- Aj biedna, chyba jestes zmeczona? - pyta mnie Eugenia.
- Az chce mi sie plakac, doñu Eugenio - wyduszam z siebie, a gardlo az trzesie mi sie z podniecenia...
- Tylko wiecie, ja znalazlem lokatorow, wprowadza sie w piatek, macie niewiele czasu - dodaje twardo Hernan.
- Tak, znajdziemy cos, nie martwcie sie - H. wydaje sie robic dobra mine do zlej gry.

Abdul odwiedza nas tego samego wieczoru. Ma mine tak samo nietega, ale kiedy slyszy, ze nas wycyckano, nie przestaje sie smiac:
- Alescie naiwni. W tym miescie kazdy musi klamac, ze ma prace, ze ma zarobki, ze wiecej go w domu nie ma, niz jest. No i za empadronamiento trzeba doplacac, to lubia gospodarze.
- Po prostu nigdy wiecej wynajmowania pokoju od Afrykanczykow. Chyba nie lubia nikogo oprocz swoich - rzuca H.
- Swoi potrafia byc tak samo niefajni... - Abdul nagle smutnieje.
- Chcesz nam cos powiedziec ?  - tym razem ja wtracam swoje grosze.
- Tak, wlasciciel kafejki zamyka biznes. Obiecuje, ze zaplaci "niebawem". Musze szukac innej pracy...
- Ten miesiac sie ciekawie zaczal - podsumowal H.

Tego wieczoru mielismy ochote sie upic. 



4 wrzesnia 2012, zmieniamy mieszkanie po raz pierwszy cz. 1

Hernan i Eugenia byli bardzo dobrymi gospodarzami. Ale cena, jaka proponowali za pokoj bez wentylacji, byla za duza. H. wyliczyl, ze z naszymi wydatkami, tlumaczeniami dokumentow, tlumaczami podczas dwoch najblizszych spotkan w urzedach, mozemy byc na ulicy bostonskiej najwyzej miesiac. Potem i tak bedziemy musieli szukac mieszkania - przekonywal. Chcac nie chcac wiec ktoregos upalnego dnia H. porozmawial z Hernanem i ustalili, ze manatki zabieramy z koncem miesiaca, ze wszystkie oplaty uregulujemy takze przed opuszczeniem mieszkania i ze nie zerwiemy kontaktu.

W zasadzie nie wysilalismy sie w poszukiwaniu mieszkania. Ot, kilka wizyt w kafejce kuzyna, jedno ogloszenie zdrapane ze slupa - H. zapewnial, ze znajdziemy pokoj w 1 dzien! No wiec kiedy pojechalismy daleko na poludnie Madrytu, do Villa de Vallecas, nie dziwilam sie bardzo, ze za dobra cene mozna szybko sie przeniesc.

Mieszkanie 1 - tyl Vallecas, blisko parku i ryneczku-pchlego targu. Wlasciciel - Nigeryjczyk. W mieszkaniu zona i szwagier. Tytuluje nas 'swoimi przyjaciolmi' i prowadzi do lichego pokoju z oknem, gdzie oprocz lozka i malego regalu nie ma nic. Usmiechamy sie do siebie z Hayatem, ale wiele nie potrzebujemy.
Kuchnia na butle gazowa. Nie ma ogrzewania. Jakis przypadkowy schowek na produkty, przestronny. Lazienka w stanie normalnym. Zona Afrykanczyka dba o porzadek. Jak twierdzi, nie chce pracowac nigdzie indziej poza domem. Jest podejrzanie usluzna. Za wszystko nam dziekuje.
-Dziekuje - mowi, kiedy opuszczamy mieszkanie.
Dwa dni pozniej dobijamy targu, takze z osobista wizyta w ich domu. 230 EUR z oplatami za prad, gaz i wode.
-Dobra, ale nie chcemy problemow - powtarza lamana angielszczyzna mezczyzna. Mamy swoje problemy i jeszcze dodatkowe z ludzmi - nie chcemy. Pracujesz? - pyta podniesionym tonem.
-Tak, online - mowie, bo to prawda. - Szukam tez pracy tutaj, w Madrycie.
-To skad macie pieniadze na mieszkanie - mezczyzna staje sie podejrzliwy.
-Moj maz sprzedal ziemie u siebie w kraju - wypalam choc widze, ze H. nie jest z tej informacji zadowolony.
-Jak chcecie placic? Bo teraz musicie zaplacic za rezerwacje mieszkania - naciska Nigeryjczyk.
-Ile? - H. wstaje i wyciaga 50 EUR - wystarczy?
-Tak, moze byc.

Wieziemy nasze rzeczy przez cale miasto. Dwie linie metra i kawalek drogi z glownej stacji na obrzeza dzielnicy. Ladnie tu, zielono. Ale przeczucie, ze cos pojdzie nie tak, nie opuszcza mnie...

2 wrzesnia 2012, poznaje nasza prawniczke

Grube, pancerne drzwi otworzyla dosc korpulentna, atrakcyjna blondynka w zoltych okularach.
-Esperanza - wyciagnela reke i paznokcie koloru lila drasnely moja dlon. - Przepraszam, czasem sciskam reke klientow tak mocno, ze zostaja slady - dodala, prowadzac nas do malego pokoju z jednym biurkiem.

Esperanza zajmuje sie doradztwem prawnym dla emigrantow przebywajacych w kraju legalnie i nielegalnie. Pomaga sprowadzac zony/mezow, dzieci, zalatwia spotkania w sprawie papierow i kart oraz slubow, rozwodow i atestacji wszelkich dokumentow. Podobno kazdy imigrant otarl sie kiedys o te postac. I albo zostal z nia na dluzej, do konca swojego procesu, albo szybko zrezygnowal.

-Wszystko bedzie zalatwione w 4 miesiace - zapewnila. I Twoja karta pobytu, i slub, i jego karta pobytu. To kaszka z mlekiem - wymachiwala rekoma i papierami. - Napisze teraz, jakich dokumentow potrzebuje, abyscie mogli szybko je zlozyc w urzedach.
A wiec - po niespelna 30 sekundach zaczela wyliczac:
-Ty - paszport, zameldowanie, akt urodzenia i akt potwierdzajacy zdolnosc do zawarcia malzenstwa.
On - paszport, zameldowanie w Hiszpanii, akt urodzenia, akt o zdolnosci do zawarcia malzenstwa - wszystkie atestowane w ambasadzie twojego kraju. Ty - tu prawniczka wskazuje na mnie - nie musisz atestowac dokumentow. Jestes obywatelka UE, spokojnie.

-A teraz karta pobytu - tu prawniczka zawiesza glos. - Javier! - az podskakuje na swoim krzesle. - Podejdz tutaj i zerknij na nowelizacje ustawy o przyznawaniu karty pobytu. - dostalismy te nowelizacje ledwie 2 tygodnie temu - mowi sciszonym glosem Esperanza. Wydaje mi sie, ze do rezydencji potrzebujesz umowy o prace. Pracujesz gdzies?
-Nie - mowie zaskoczona. - jestem tutaj od miesiaca...
-W takim razie przed spotkaniem w urzedzie imigracyjnym musisz gdzies znalezc prace. Jakakolwiek, byle byl papier - przekonuje nas prawniczka.
-Ale...poprzednio wszystko bylo latwiejsze...-przerywa H.
-Tak, ale jest nowelizacja, nie ma rady. Aha - oto Wasze daty spotkan w urzedach. Slub - 18 wrzesnia, karta - 28 wrzesnia. Czegos wam brakuje z listy, jaka przedstawilam?
-Nie, tylko kontraktu - wypalilam.
-No to do dziela. Jak chcecie, przyjdzcie po dostaniu kontraktu do mnie, musze miec kopie.

Kiedy znalezlismy sie na ulicy, zastanawial nas czas realizacji wszystkich postulatow. 2 tygodnie na znalezienie pracy w miescie bezrobocia i podczas ogolnohiszpanskiego kryzysu, 4 miesiace na realizacje calosci procesu legalizacji pobytu i malzenstwa. Szumialo nam w glowie. H. nie tracil nadziei.
-Slyszalem od przyjaciela o pewnym Hindusie, ktory potrzebowal pakowacza kolczykow. Jutro do niego zadzwonie. Mam tez znajomego z wioski, ktory ma restauracje, moze on da prace. No i szef kafejki - tez szukal kogos do sprzatania na 1/4 etatu. Wszystko bedzie dobrze - probowal uspokajac, ale i tak gdzies z tylu glowy widzialam znak ostrzegawczy...

Powitanie

W tym blogu przeczytacie o zmaganiach mlodej babki, ktora wplatala sie w zycie na emigracji. Moje refleksje jednak nie beda li-tylko namuzowywaniem, maja pomoc innym ludziom w zmaganiach za granica. Jesli bede pisac o sobie, moje wpisy beda odnosic sie do realiow, w jakich zyje/zyjemy. Zatem nie tylko osobiste przezycia, ale informacje o zmieniajacych sie przepisach w Urzedach Imigracyjnych roznych panstw europejskich, aktualnosci o imigrantach, ich zyciu, sylwetki ciekawych ludzi, ktorzy wybrali emigracyjne zycie - to wszystko znajdziecie na e-migrantce. A moze sami chcielibyscie zaczac pisac o emigracji? Zapraszam!

Aha - posty publikuje z kilkumiesiecznym opoznieniem. Wszystko dopiero trawie w sobie, ale mam nadzieje, ze dotre niebawem do przezyc biezacych. Wciaz duzo sie dzieje!

madryckie metro i osobliwe ostrzezenie o kontuzji