Polecany post

24 listopada 2021, E-migrantka z pogadanka o uchodzcach i powrot do "SOS-u"

Wielomiesieczna juz dyskusja wokol osob probujacych dostac sie do Polski z terenow Bialorusi polaryzuje. Polaryzuje nie tylko takich ja i mo...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wywiad matrymonialny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wywiad matrymonialny. Pokaż wszystkie posty

11 czerwca 2013 - wywiad matrymonialny cz. 4 - o co mnie pytano

Drzwi sie otworzyly i po chwili znalazlam sie w malym pomieszczeniu z czterema stanowiskami. Na jednym wlasnie przeprowadzano wywiad ze kobieta w srednim wieku, ktora zapewniala o czyms, o czym wczesniej nie poinformowala. Mowila podniesionym glosem, ze zmienila miejsce zamieszkania i ze podczas pierwszego wywiadu podala inny adres, a inny podaje jej maz bo...on nie zna Warszawy, a ona tez nie jest z Warszawy.
- Poprosze Pani dane - z kontemplacji sytuacji kobiety wyrwal mnie glos urzednika.

Zajelam miejsce i zaczela sie seria pytan.
- Jak poznala Pani meza?
- Kiedy to bylo?
- Kto placil za pierwszy lot?
- Ile dni Pani spedzila z mezem?
- Ile razy sie Panstwo spotkali, zanim zdecydowali sie pobrac?
- Po jakim czasie?
- Kto placil za druga Pani wizyte u meza?
- Ile dni Panstwo spedzili razem?
- Kiedy dokladnie sie Panstwo pobrali?
- Ilu bylo swiadkow na slubie? Prosze podac imiona.
- Czy byli Pani rodzice? A Pana mlodego? Dlaczego? 
- Ile trwala ceremonia? 
- Czy po slubie zamieszkali Panstwo razem, czy jeszcze nie?
- Kiedy Panstwo zamieszkali razem? Gdzie?
- Kto wital Panstwa w domu rodzicow jako pierwszy?
- Pani rodzice pracuja? Gdzie?
- Ile ma Pani rodzenstwa?
- Jak wyglada Pani dzien? Co Pani robi?
- Kiedy wraca Pani do domu?
- Kto gotuje?
- Co Panstwo jedli ostatnio?
- Ile dokladnie pomieszczen i jak rozmieszczonych ma dom Pani rodzicow? 
- Ilu braci, ile siostr ma Pani maz?
- Czy zna Pani kogos z rodziny meza?
- Kiedy Pani maz ma urodziny?
- Co dostal od Pani na urodziny?
- Jak odnosza sie Pani rodzice do meza?
- W jakim jezyku rozmawiaja?
- Czy nie byli przeciwko Pani zwiazkowi?
- Jak do Pani zwiazku odnosi sie babcia? 
- Jakie wyksztalcenie ma Pani maz i jaka szkole/uczelnie ukonczyl?
-Ostatnie swieta spedzili Panstwo razem? Kto byl na uroczystosci?
- Czy Pani maz zna kogos z Panstwa rodziny spoza kregu rodzice-brat?
- Jak ma na imie ten czlowiek?
- Jakie maja Panstwo plany na najblizszy czas?
- Co Pani maz chce robic w Polsce?
- Czy chodzi na kurs polskiego?

Musze powiedziec, ze profesjonalizm urzednika mnie zaskoczyl. Zapisywal kazde slowo na komputerze, a kazde pytanie bylo ze soba powiazane. Po udzieleniu przeze mnie wszystkich odpowiedzi moglam przejrzec pytania i swoje odpowiedzi, zweryfikowac nie tylko swoje refleksje, ale takze 2 i pol godzinna prace urzednika. Na koniec wezwal H. i tlumaczke i wyjasnil, jakie beda nastepne kroki. Moja impresja: Polska jest jednym z nielicznych krajow, gdzie stres zwiazany z procedura laczenia rodzin jest niwelowany przez dawanie poczucia kontroli respondenta nad sytuacja. Czulam, ze urzednicy nie sa przeciwko nam. Ze potrafia wspolpracowac. Wychodzilam z urzedu z poczuciem prawdziwosci swoich uczuc i tego, ze w zasadzie nic nie musze udowadniac, bo nasze zycie juz to uczynilo.
Poszlismy wiec uczcic nasza relacje kawa w pobliskiej kawiarni.


11 czerwca 2013, wywiad matrymonialny czesc 3, czyli spotkanie z anielska kobieta

Mlody urzednik zabral H. i nasza tlumaczke-przyjaciolke do sali przesluchan. Zaczelam nerwowo przechadzac sie po korytarzu urzedu po pierwszej godzinie, przy okazji obserwujac, co dzieje sie w innych departamentach. Nagle uslyszalam glos jednej z czekajacych na odbior kolejnej karty:
- Pani sie denerwuje?
- Tak, wlasnie mi meza przesluchuja - odparlam, spogladajac na swiezo wygladajaca, korpulentna szatynke. Miala ukrainski akcent.
- Moja corka przez to przechodzila. Maz Polak, ona Ukrainka. Byli ze soba przez 4 lata, potem wzieli slub we Wloszech, bo pracowali oboje tam.
- I jak wypadli? Mam wrazenie, ze tu urzednicy sa z zasady na "nie" - usiadlam obok kobiety.
- Dobrze, bo nic do ukrycia nie mieli. Legalnie malzenstwo, znaja sie. Ale pytali ich o rozne dziwne rzeczy...np. jakiego koloru sa zaslony w ich pokoju. On powiedzial, ze ciemne, ale koloru nie podal. Ona powiedziala, ze zielone. To pytali, czy ciemne, czy jasne. I tak wokol zycia rodzinnego, co robia, kto gotuje, jaki posilek ostatnio jedli. No, o wszystko moga zapytac. Z tymi zaslonami sie pomylili, ale wiekszosc rzeczy sie zgadzala.
- A dlugo trwala procedura? - wiedzialam, ze moja rozmowczyni zaraz wejdzie ze swoim numerkiem po odbior karty i konkretyzowalam rozmowe.
- Kilka miesiecy. Jeszcze w domu byli, sprawdzali. A jak dlugo Ty znasz swojego meza?
- Prawie dwa lata - powiedzialam.
- No to tez wszystko bedzie dobrze. A on z jakiego kraju?
- Pakistan.
- Ooo, to mu daleko do polskiego jezyka.
- Oj tak - potwierdzilam.
- No ale mieszkacie ze soba to Was nic nie zaskoczy. Wszystko prawdziwe jest.
- Tak, mieszkamy razem. Boje sie tylko, ze nas beda pytali o szczegoly, ktore czasem uciekaja z pamieci.
- No trudne to, mam nadzieje, ze ci sie dziecko powiedzie - nieoczekiwanie Ukrainka zlapala mnie za reke. Pomodle sie za Ciebie, jak wyjde - dodala.


Wreszcie znikla w drugim pokoju. H. o twarzy koloru purpurowego i nasza tlumaczka opuscili pokoj ok poltora godziny pozniej.

11 czerwca 2013, "Estamos regresando", czyli czekamy na wywiad w Polsce cz. 2.

Mam sporo pytan od przyjaciol i czytelnikow, aby opisywac swoje prywatne perypetie, a nie tylko narzekac, ze swiat nie jest wciaz otwarty dla imigrantow i uchodzcow. Niechaj bedzie, zwlaszcza, ze na razie w koncu fortuna sie odwraca.

Slub byl skromny. Dwoch swiadkow, ktorzy przyjechali prosto z pracy i przebierali sie w pospiechu w garnitury, urzedniczka i my. Przysiega trwala moze 5 minut, pocalunek - mgnienie oka. Kwiaty i skromne przyjecie w domu. Wreszcie jednak dostalismy dokument, ktory poswiadczal, ze jestesmy ze soba juz rok i mamy wobec siebie powazne zamiary.

Pozostalo czekac na potwierdzenie pobytu H. Zdazylam zasiegnac jezyka, ze polscy urzednicy przygladaja sie zyciu malzenstwa co najmniej kilkakrotnie. Sprawdzaja mieszkanie, przeprowadzaja wywiady, a sledztwo ciagnie sie nawet rok. Postanowilismy sprobowac - zastanawiajac sie nad zyciem imigranta.

Wreszcie dostalismy list. Cale poltora miesiaca po zgloszeniu sie do przetargu na karte (tak, to troche przetarg o przyszlosc), stawilismy sie o 8.30 na II pietrze warszawskiego Urzedu ds. Cudzoziemcow. Korytarz wcale nie byl pelen, choc na te sama godzine wyznaczono co najmniej 3 wywiady. Jak zdazylam doczytac, na liscie pod nr 1 widnialo nazwisko arabskie, za nim afrykanskie, H. i prawdopodobnie hiszpanskie.

W korytarzu obok mnie siedziala korpulentna blondynka. Jej meza wlasnie przesluchiwano.
- Nie boje sie wywiadu - zaczela - bylam tu kilka dni temu jako tlumaczka.
- Tlumaczka? Myslalam, ze mozna korzystac tylko z uslug tlumacza profesjonalnego - dziwilam sie.
- Skad. Byle znac jezyk angielski w stopniu zaawansowanym. Moja kolezanka zna komunikatywnie, jak jej partner, ale chyba im sie uda, odpowiedzi mieli takie same - dodala blondynka.
- A Pani w jakim jezyku rozmawia z mezem? - zagailam.
- Angielskim.
- Ale czy Pani maz nie jest Arabem?
- Tak, ale jest wyksztalcony, mowi po arabsku, angielsku - wyliczala blondynka.
- Kim jest Pani maz?
- Prawnikiem.
- Gratuluje - odparlam. Blondynka nie byla przekonujaca. - A jak sie poznaliscie?
- W hotelu, byl znajomym kelnera, ktory mnie podrywal.
- A dlugo jestescie razem?
- Juz dwa lata, a po slubie rok. Mamy muzulmanski slub zawarty w Egipcie - tlumaczyla.
- Czyli mieszkaliscie jakis czas ze soba. Bo wiele kobiet nie zna wlasciwie swojego meza, taka wakacyjna milosc. Ogladala Pani "Darling I lowe you"?
- Taaak. Wiele lasek mysli, ze jak im raz gosc powie: kocham cie, to beda z nim az do smierci. Ale trzeba poznac swojego meza, pobyc z nim.
- To prawda. Czesto tacy kolesie klamia, mowia o sobie nieprawde.
- Tak, ja jestem aktywna na forum kobiet-mezatek z Arabami, czesto czytam o takich historiach. Naiwne, mysla, ze zlapaly szczescie za rogi. A np. ci to grasuja w hotelach, przedstawiajac sie jako menedzerowie, sa najwyzej recznikowymi - wyliczala blondynka
- Czyli w zasadzie liczy sie tylko papier...- westchnelam.
- O, moja kolej - blondynka wstala z krzesla, a drzwi zamknely sie za sniadym Egipcjaninem, ktory niezwlocznie potem zlapal za telefon i przekazywal po arabsku, co sie wydarzylo.
Ok 30 minut pozniej mlody urzednik o kamiennej twarzy wezwal H.


19 maja 2013, niedziela: Jacy sa Polacy?

Ten post dlugo czekal na publikacje. Kiedy jednak przegladam sie w oczach H. az widze, ze ocenia. Nie tylko mnie, ale ludzi wokol.

Najpierw zdziwila go sasiadka. Z malej wsi, starsza Pani wychowujaca wnuczke, kiedy jej syn pracuje 24 godziny w ochronie, a synowa w szkole jako sprzataczka. Wychowuje moze jest za duzym slowem. Na pewno jednak doglada, siedzac na lawce pod blokiem i wymieniajac sie uwagami z podobnymi paniami, babciami okolicznej dziatwy. Krotko, praktycznie obciete wlasna reka siwe wlosy, leniwie narzucona podomka i kapcie z gumy albo z weluru. Zaraz zabierze sie za obiad, przebierac sie nie ma sensu.

H. ze swoja sniada karnacja i eleganckim ubiorem przyciagal wzrok pan. Zwlaszcza, gdy zakladal swoje polyskujace pantofle ze skory bydlecej, biala lniana marynarke i jeansy Armani. Osiedlowe Panie nie odrywaly swoich znuzonych spojrzen. Odprowadzaly go nimi wrecz az do klatki. Sasiadka - jej oczy patrzyly dokladnie, ktory numer wybija tajemniczy przybysz na tablicy domofonu.

Starsze osoby w autobusie tez patrzyly. Czasem z zainteresowaniem, czasem z pretensja. Ta pretensja wydala sie H. szczegolnie interesujaca. Pytal:
- Czy cos sie tym ludziom stalo? Czy przed chwila ktos ich ponizyl, zwyzywal? Patrza, jakbym to ja byl winien.
Obserwowal ich, jak oni jego. Ich sposob mowienia bliski krzykowi, sposob poruszania sie. Dziarski, sprezysty i bardzo sztywny, jak na apelu wojskowym. Widzial, jak kloca sie z niewidzialnym przeciwnikiem, jak sami wyzywaja, jak narzekaja. I jak szukaja sprawcy swojego nieszczescia egzystencjalnego. Podobnie do korespondentow mediow, fotografow, zwyklych obcokrajowcow w tekscie Wyborczej, H. uwazal, ze Polacy musza miec wroga, prawdziwego albo wyimaginowanego, posiadaja pewien rodzaj megalomanii narodowej polegajacej na obnoszeniu sie z cierpieniem i zloscia i sa "slodko zabojczy". Zdrobnieniami i miekkoscia jezyka moga skutecznie uspic czujnosc.

A urzednicy? Ten specyficzny rodzaj czlowieka byl tylez zolnierzem, co laskawca, ktory podkreslal, ze jest liberalny i wyrozumialy dla pollegalnego imigranta z Orientu. Szczegolnie to ostatnie utkwilo w pamieci H. kiedy odbywalismy przesluchanie. Przesluchanie ktore trwalo blisko 4 godziny i mialo pokazac, czy zyjemy razem, czy robimy interes, jak to opisalam w poprzednim poscie. H. zadziwilo milosierdzie urzednikow. Skoro byli tacy liberalni, dlaczego odwiedzali dom az dwa razy, za kazdym razem inna ekipa, dlaczego przesluchiwali najpierw nas, a potem moich rodzicow? Mysle, ze szukal potwierdzenia mentalnego:
- Szukamy wroga.
To byloby bardziej prawdopodobne.


16 stycznia 2013, sroda - jak kochaja nas urzednicy

Byla 10 rano. Zimno, ale kilka stopni na plusie. Wlasnie zatrzasnelam drzwi wejsciowe, kiedy uslyszalam wolanie H. Wybiegl na klatke schodowa, trzymajac w reku telefon:

- Dzwoni kobieta z urzedu! Mamy decyzje! - wydawal sie uradowany. - Tak, ja mowisz po hiszpansku troche, daje moja zone. - i przekazal mi sluchawke.

- Slucham, prosze mowic - wypalilam. - Tak, jestem zona. Tak...tak...ok, dziekuje...

- I co - ?! - idziemy do urzedu. Super! - krzyczal w podnieceniu maz.

- Czekaj. - wypalilam tylko, bo glos urzedniczki zanikal w korytarzu starego domu. - Jej glos brzmial smutno, powiedziala, ze nie ma zgody...

- Wyslemy do niej Esperanze. Jak to, tyle miesiecy i co ta urzedniczka wyprawia!

Kiedy pocalowalismy klamke gabinetu naszej adwokat, choc powinna od godziny urzedowac w swoim biurze, pojechalam do pracy. Lzy splywaly mi po twarzy. Same, nieprzymuszone. Nic to, teraz poczekamy na osad osoby, ktora jest w temacie naszych spraw.

Kiedy bylam w pracy, H. wyslal mi wiadomosc na fejsbuku:

- Stworzyli raport. Trzy strony powodow, dlaczego nas nie zaakceptowali. Uzasadnili to Twoim poznym zameldowaniem w Madrycie. I ¨brakiem wiedzy o naszym wspolnym zyciu osobistym i rodzinnnym¨.
- Z kim byles w urzedzie - wyklikalam.

- Z Abdulem. Wyklocal sie, ze bedziemy apelowac. Powiedzieli, ze mamy to pokazac prawnik i niech ona sie z nimi kontaktuje w sprawie apelacji - odpisal maz.

Urzednicy znalezli wygodna wymowke, aby nie udzielic nam slubu. H. potem, jeszcze nie dowierzajac werdyktowi, rozmawial z kims, kto zarejestrowal zwiazek partnerski z Hiszpanka. Podobniez istnieje niepisane prawo, ze przyszli malzonkowie musza mieszkac ze soba nieprzerwanie przez rok pod tym samym adresem. Moj szef dodal, ze trzy lata wstecz urzednicy wykryli blisko 1000 falszywych malzenstw i dlatego sprawdzaja kazdego nie-Europejczyka.

Tymczasem znajomy H. zawarl w listopadzie zwiazek malzenski z Hiszpanka. Zaplacil agentowi 5000 EUR. Kilka dni po naszym werdykcie otrzymal ksiege malzenska i karte rezydencji w Hiszpanii.

30 listopada 2012, piatek - telefon z Urzedu Stanu Cywilnego

Doczekalismy sie telefonu. H. wlasnie wchodzil do meczetu na piatkowa modlitwe, kiedy smertfetkowa, smutna i sucha urzedniczka zadzwonila na jego numer:

- Brakuje nam jej umowy o prace - przeszla od razu do konkretow. - Przyjdzcie z nim do urzedu jak najszybciej. Dziekuje.

Byla druga po poludniu. Ukladalam towar na polkach, kiedy H. przekazal mi wiesci. Czym predzej, w nadziei, ze urzad bedzie pracowal, spakowalam graty i ruszylam do domu. W ciagu kolejnych 40 minut bylismy pod urzedem. Na drzwiach tabliczka pokazala, ze pracownicy urzeduja od 9 do 14. I ani minuty dluzej. Pocalowalismy wiec klamke.

3 grudnia, w poniedzialkowy poranek Abdul nie pracowal i ponownie nam towarzyszyl w naszej odysei do urzedu stanu cywilnego. Minelismy to samo masywne biurko, te sama urzedniczke i dotarlismy do ¨Smerfetki¨. Ta zagaila:
- Brakuje nam jej umowy o prace do zakonczenia procesu - wyjasnila. - Gdzie ona pracuje?
- Tu a tu, mam umowe na czas nieokreslony - odpowiedzialam.
Hoyeria (wymawiane przez urzednizke jako: odzerija), tak?
- Ze co, przepraszam? - zapytal Abdul.
- Hoyeria, nie wiesz, co to znaczy? Przyjdz z tlumaczem! - urzedniczka nie kryla oburzenia.
- Co to znaczy wiec? - rownie arogancko zagral nasz kuzyn.
- Bizuteria, bransoletki, naszyjniki... - doprecyzowala sucho sucha funkcjonariuszka.
- Aaaa tak, pracuje w sklepie z bizuteria - szybko jej przerwalam.
- Poprosze kontrakt - wyciagnela reke urzedniczka i zaczela studiowac, patrzac na nas z ukosa. - Dobrze, dziekuje. Zadzwonimy z decyzja.
- Kiedy? - spytal, moze nieco zbyt gwaltownie Abdul.
- Nie wiem! Moze za miesiac, moze za poltora! - urzedniczka machnela na nas reka, jakbysmy byli natretnymi owadami.

Nie wytrzymalam. Po wyjsciu z gmachu po prostu sie rozkleilam. Publicznie, przy Abdulu. I znow kawa zupelnie mi nie smakowala. Czekac, czekac, udawac, ze nie czujemy, jak sie nas traktuje. Postanowilam zabrac sie za swoj hiszpanski, aby zadna urzedniczka nie czula satysfakcji.

6 listopada 2012, wtorek, czyli jak pytamy o wynik wywiadu

Te date mielismy podana jako pierwsza przez urzednikow w momencie skladania dokumentow. Zabralismy ze soba Abdula, aby zapytal w naszym imieniu o wynik. Kiedy dotarlismy do biurka-muru, jaki oddzielal urzednikow od petentow, podalismy numer ewidencyjny. Urzedniczka usmiechnela sie, wstala ze swojego krzesla. W tym momencie Abdul wypalil:

- Bo wie Pani, oni mieli wywiad matrymonialny i teraz chcemy wiedziec o wyniku.
Urzedniczka zmienila wyraz twarzy. Usmiech znikl tak szybko, jak sie pojawil. Natychmiast, jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki, usta wykrzywily sie. Funkcjonariuszka usiadla ponownie na swoim krzesle i odparla:

- Jak mieliscie wywiad, to sami zadzwonimy. Teraz nie bede tego sprawdzac. Nastepny! - pomachala na podstarzalego Latynosa.

Abdul zaprosil nas na kawe. Ale ani nie smakowala, ani nie pobudzila do dzialania. Jechalam do pracy zla i smutna. W tym kraju urzednicy maja mniej empatii niz w moim kraju...

Wezme slub za pieniadze - czyli jak psuje sie malzenski 'rynek'

fot. Noffy, freeimages.com

Szukalam zestawu dokumentow potrzebnych w Polsce do zawarcia slubu z moim mezem. Wiele forow oferowalo raczej opowiesci 'kochamy sie, on jest muzulmaninem, pewnie bedzie mnie wiezil i bil' niz rzetelne porady i liste dokumentow. Kopalam dalej w nadziei, ze jednak zaswieci swiatelko i w liscie dokumentow nie zobacze zaswiadczenia z sadu, ze taki a taki obywatel, zgodnie z prawem swojego kraju, moze zawrzec malzenstwo. Na taki papier czeka sie w Polsce nawet 5 miesiecy...Potwierdzilam to wczesniej telefonicznie z USC w Warszawie - gdybysmy chcieli jednak zawrzec zwiazek w moim kraju, maz musialby zlozyc wniosek w sadzie, ze moze sie ze mna ozenic.

Szukalam wiec ludzkich porad, jak i gdzie skrocic czas oczekiwania, ktory plynie nieublaganie. Kilka slow kluczowych i...odkrylam strone, na ktorej handluje sie slubami! Tytul watku: 'Wezme slub za pieniadze'. Jest to wiec swego rodzaju gielda slubna z namiarami polskich kobiet, posrednikow, 'przyjaciol' mezczyzn, ktorzy zaplaca za papier.

Wiem, ze wiele zdesperowanych finansowo kobiet ze slubu czyni benefit i reperuje nim swoj budzet. Musi im sie to oplacac, skoro biznes kwitnie. Z nieoficjalnych opowiesci wiem, ze Azjaci przoduja w zawieraniu podobnych umow. I placa po 4-7.000 EUR. Jeden warunek: pani musi miec albo dlugoterminowa rezydencje, albo ma byc 'native'. Podobniez istnieja biura oferujace uslugi papierowych malzenstw i agent w jednym czasie prowadzi kilka-kilkanascie takich spraw. Dlatego urzednicy USC jak Europa dluga i szeroka sprawdzaja prawdziwosc zwiazku: czy to przez wywiad matrymonialny, czy telefon lub niezapowiedziane odwiedziny pod adresem zameldowania.

Czuje wkurzenie, ze spedzamy 7 miesiac na emigracji po to, aby zalatwic wszystko legalnie i krok po kroku, moj maz czuje sie jak nikt i nie jest w stanie odpowiedziec na ponizajace traktowanie podczas rutynowych procedur, bo przeciez jest z kraju, ktorego obywatele 'oszukuja urzedy', a decyzji o naszym malzenstwie jak nie bylo, tak nie ma, podczas gdy falszywy slub idzie gladko i czesto nie ma nawet wywiadu matrymonialnego.

Pewnie takie panie smieja sie slyszac, jak wyglada prawdziwa droga do malzenstwa. Z drugiej strony - poswiecaja kilka miesiecy, a nawet lat swojego zycia dla falszywego malzonka. Musza udawac, ze mieszkaja ze soba, ze przebywaja ze soba. Musza udawac milosc i stawiac sie razem na kazde wezwanie urzednika. Zadna relacja sie jednak przez ten czas nie rozwija - historii jak z filmu 'Zielona karta' nie uswiadczysz. Biznes jest biznesem i po 2 latach (wtedy statystycznie malzonek dostaje pobyt dlugoterminowy), wygasa swiadczenie uslug. Mozna sie 'rozwiesc' tak latwo, jak mozna sie 'ozenic'.

16 pazdziernika 2012, wtorek - wywiad matrymonialny

Nie mielismy szczescia. Kiedy w przeddzien naszego spotkania z urzednikami poszlismy na wizyte do Esperanzy potwierdzic opowiesc i dodac sobie odwagi okazalo sie, ze ona nie bedzie nam towarzyszyc, Javier tez nie moze. I tlumacz, ktorego znalismy z przekladania na hiszpanski naszych dokumentow, takze wybral lepiej platna fuche. Tego samego dnia, w naszej obecnosci, Esperanza wykonala telefon do innej tlumaczki, Cristiny:

- 150 EUR, nie moze zejsc z ceny. Ale to dobra tlumaczka, tez z nia wspolpracowalismy - rozlozyla rece prawniczka. - bedzie na Was czekac o 9.50 pod urzedem. - chyba Wam pasuje, prawda? - zadala pytanie retoryczne, po czym zaczela bawic sie naparstkiem i przekladac nasze papiery.
- Czyli bedziemy sami, z tlumaczka - wyjasnil H.
- Tak, ale dacie rade - znow blysnelo oko, mrugajac do mnie porozumiewawczo.

O 9.50 rzeczywiscie czekala na nas drobna szatynka. Wcale nie elegancko ubrana, jakby wymieta po ostatniej nocy. Z amerykanskim akcentem, choc magicznie wypowiadala dzwieki liter typowo dla hiszpanskiego znieksztalconych: 's', 'c'. Wygladalo to tak, jakby seplenila po angielsku:

- Cesc, bede was tlumacyc. Ulatwicie mi zadanie, jak mi troche o szobie opowiecie. Z jakich krajow jesteccie? - zagaila nas w windzie na 5. pietro.

Do sali wywiadow idzie sie przez sale skladania dokumentow, schodzi sie kilka pieter schodami ewakuacyjnymi i idzie sie waskim korytarzem do konca. Wreszcie otwiera szklane drzwi i kieruje sie na prawo. W korytarzu nie sposob pomylic drzwi. Na krzeslach oczekuja pary. Mizdrzace sie, dotykajace, czule spogladajace. Z tlumaczami i bez. Z dziecmi i bez dzieci.

Wszyscy byli umowieni na 10.20: 7 par z roznych czesci swiata. W jednym rogu Egipcjanka z Kubanczykiem, ona nie mowiaca po hiszpansku, z marokanskim tlumaczem. Naprzeciw - pakistanczyk z punjabu i latynoska z Kolumbii, co kilka minut czule sie calujacy. Obok nich - marokanska para z dzieckiem, a po przeciwleglej stronie znow latynos z zielonymi oczami czule gladzacy dlon madame z Afryki. My, siedzacy z tlumaczka na ostatnich wolnych krzeslach, po przeciwleglej stronie para latynoska o sporej roznicy wieku, ona w ciazy. I wreszcie elegancka para, ktora caly czas stala u wejscia: Anglik i Kolumbijka. Ona swietnie znajaca angielski, on perfekcyjnie mowiacy po hiszpansku.

Wszyscy musielismy sie bac. Spokojne byly tylko malzenstwa z dziecmi, bo te odwracaly uwage od trudnego oczekiwania. Wreszcie zza kolejnych szklanych drzwi wyszla jegomosc w okularach, przy tuszy i na oko w wieku dojrzalym, dzierzaca w dloni liste petentow. Po kolei wzywala najpierw mezczyzn, potem kobiety.

Na pierwszy ogien poszli Marokanczycy i Latynosi. Potem do sali wszedl Kubaczyk i struchlala Egipcjanka. Ich wynik musial byc niezadowalajacy, bo ona byla jeszcze bardziej strwozona 'po' niz 'przed'. H. chodzil z kata w kat, po czym postanowil zasiegnac jezyka u mlodziutkiego punjabczyka: czy ma paszport, czy jest tu legalnie, co powie urzednikom?
- Paszport zgubilem, nie pracuje i utrzymuje mnie partnerka - wypowiedzial swoja litanie bez zajakniecia.- wszyscy tu to mowimy. H. postanowil sie tego trzymac, gdyby go spytano o sposob przyjazdu. Kiedy jego krajan wyszedl z przesluchania, dopytal, czy na pewno to bezpieczny scenariusz, czy nie.
- Nic sie nie martw. Mnie sie nie czepiali - uspokajal punjabczyk.

Latynos i afrykanka byli kolejna para, ktora wyszla zasmucona. To znaczy hebanowa dama jak zula gume oczekujac na wezwanie, tak i po wywiadzie przezuwala porazke cicho i beznamietnie, ale latynos byl wyraznie zalamany. Zielone oczy patrzyly smutno w podloge, probowal cos komunikowac przez komorke.

Nareszcie zza drzwi wylonila sie kobieta i wezwala H. Okazalo sie, ze zapomnialam mu dac paszport. Cristina wybiegla wiec z sali po kilka minutach i, jakas purpurowa, odebrala zgube.

H. wyszedl wypompowany. Minelam go u wejscia na sale przesluchan, probowalam dotknac, ale urzedniczka surowym spojrzeniem zabronila jakiegokolwiek kontaktu. Weszlam wiec cicho pelna dziwnych mysli, ale pewna, ze przeciez nikt nie moze mi zadac pytania o nas, na jakie nie umialabym odpowiedziec.
- Jak i kiedy sie poznaliscie ? - pierwsze pytanie padlo jak z mozdzierza.
W tym momencie zauwazylam, ze obok przesluchujacej jest jeszcze jedna kobieta, ktora ma przed soba teczke i zapisuje moje zeznania horrendalnym charakterem pisma na bialej kartce A4.
- Kiedy po raz pierwszy sie spotkaliscie ?
- Kiedy zdecydowaliscie, ze bedziecie razem ?
- Od kiedy jest Pani w Madrycie ?
- Gdzie Pani pracuje ? Jako kto ?
- Jak wyglada wasz dzien. Poprosze o szczegoly, o ktorej godzinie wychodzi Pani do pracy, kiedy wraca, co potem.
- Co robiliscie w sobote ?
- Co robiliscie w niedziele ?
Dziekuje, to wszystko - po niespelna 5 minutach kobieta zamknela zeszyt i podala drugiej do naszej teczki. Tamta opasala wszystko gumka i zlozyla na stosie obok swojego biurka. Jegomosc przesluchujaca odprowadzila mnie i tlumaczke do wyjscia, opowiadajac, ze czarno widzi bycie tu nielegalnych imigrantow, skoro postepuja, jak ten tutaj, ze dadza odpowiedz w ciagu miesiaca, wiec nalezy czekac.

Podeszlam do H. Przeszedl duzo wiecej, niz ja. Jego pytano o to, co robil poprzedniego dnia, powtarzano jak mantre, ze przyjechal do Madrytu tylko na slub, dlaczego nie ma zadnego stempla przekroczenia granicy. Pytano nawet, jaki film ogladal ze mna w weekend. Ale piszaca nie potrafila przepisac tytulu 'Killer elite', wiec napisala tylko, ze angielski. Twarz mojego przyszlego meza byla blada, byl jak zbity pies.
Cristina byla rownie zdenerwowana. Powtarzala w kolko:
- Nie wiem, co bedzie pzez ten pasaport.

Trudno bylo uzbroic sie w cierpliwosc, po emocjach na wywiadzie nie jadlam i pojechalam do pracy zgaszona, nieobecna, warczaca. Czekamy, czekamy, czekamy. Juz nie na decyzje, ale na milosierdzie urzednikow.




1 pazdziernika 2012 i tajemniczy list

Wlasnie ukladalam pare kolczykow w pudelku, aby wyslac z zamowieniem, kiedy zadzwonil H.

- Dostalismy list. Listonosz doreczyl mi go osobiscie, jest polecony i ostemplowany USC. Mamy sie stawic 16 pazdziernika w ich siedzibie. Po pracy idziemy do Esperanzy - zawyrokowal.
- Dobrze, spotkasz mnie przy stacji metra Diego de Leon - nie krylam zdenerwowania.

A wiec bedziemy sie spowiadac przed urzednikami z naszego zycia. Esperanza byla wyjatkowo spokojna:
- Nic strasznego, Spytaja was o to, co lubicie, jak sie poznaliscie, gdzie i kiedy dokladnie, od kiedy jestescie razem i co planujecie. No i dlaczego tutaj - ostatnie stwierdzenie wyraznie ja rozbawilo.
- Czy mozemy dostac liste pytan? - H. wiedzial, ze musi byc jakis klucz, na podstawie ktorego urzednicy zadaja pytania.
- Tak, poczekaj, drukuje ci liste - Esperanza podala nam 7 pytan.

A ver:
1. Od kiedy sie znacie.
2. Gdzie sie spotkaliscie.
3. Kiedy po raz pierwszy powiedziales jej, ze chcesz z nia byc.
4. Czy poznales jej rodzicow?
5. Co lubi robic?
6. Jak wyglada wasz typowy dzien?
7. Czy chcecie sie pobrac w Madrycie? Jakie sa wasze plany?

- Wazne, aby sie nie stresowac, byc cool - potwierdzila swoje slowa po raz kolejny. - No i pokazcie im, ze naprawde sie kochacie. Nie jestescie tylko dla papierka - mowila. - Aha - powiedzcie tez, ze nie chcecie najblizszej daty slubu, ze kochacie sie i ze pobierzecie sie w terminie dluzszym, bo to nie gra roli. A i tak wymyslimy szybszy slub - zakonczyla.

Dwa tygodnie spedzilismy jak we snie. Pracowalam tylko po to, aby zapchac czas, w domu jak zakleci ogladalismy filmy i opowiadalismy o sobie fakty, ktore moga sie przydac podczas wywiadu. Przypominalismy sobie daty, miejsca, klimat tamtych dni. Ale kazde z nas balo sie, to pewne, ze druga strona cos spartaczy. Nawet nasze sny nie chcialy sie ukladac w nic innego, jak tylko w mozliwe scenariusze wywiadu, spotkan z urzednikami.