Polecany post

24 listopada 2021, E-migrantka z pogadanka o uchodzcach i powrot do "SOS-u"

Wielomiesieczna juz dyskusja wokol osob probujacych dostac sie do Polski z terenow Bialorusi polaryzuje. Polaryzuje nie tylko takich ja i mo...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą emigranci. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą emigranci. Pokaż wszystkie posty

16 wrzesnia 2012, poniedzialek, czyli jak zaczelam prace

W weekend po zainstalowaniu sie w nowym mieszkaniu nie chcemy nigdzie dzwonic. Ale kiedy uprzytamniamy sobie, ze do spotkania w sprawie mojej karty rezydencji zostalo dwa tygodnie, beztroski nastroj pryska jak iskra wykrzesana z kamienia. H. ma trzy alternatywy, ale jedna odpada z naturalnych przyczyn. Wlasciciel nie moze dluzej prowadzic kafejki internetowej, tym bardziej wiec pracy nie da. Nawet przy sprzataniu, demontowaniu stanowisk komputerowych i kabin telefonicznych. Pozostaja wiec dwie mozliwosci. H. zaklada rece z tylu glowy:

- Mustafa ma w Madrycie sklep i firme przeprowadzkowa. To moj znajomy jeszcze z wioski. Abdul mowil, ze moglbym u niego sprobowac. Wiec polecimy ciebie, zebys miala prace. Pewnie bedzie to sprzatanie na pol etatu albo sprzedaz, ale raczej to pierwsze, jeszcze nie znamy hiszpanskiego tak dobrze, zeby gadac do ludzi - dumal. - z drugiej strony, moj przyjaciel polecil mi tutaj wlasciciela sklepu online z bizuteria. Znaja sie od lat, facet szukal pakowacza kolczykow, tez na pol etatu. Dzwonie.

H. w swoim jezyku probowal nakreslic nasza sytuacje, tresciwie opisal, co musimy zrobic, aby zaczac tu normalne zycie. Mustafa cierpliwie wysluchal opowiesci i, po minie H. wywnioskowalam, ze potrzebuje czasu do namyslu. Jednak po rozmowie H. powiedzial tylko:

- A to sprytny 'byznesmen'. Tlumaczy, ze kryzys, ze ma jednego zaufanego pracownika, i ze woli mezczyzne. No ale 'nie wyklucza zatrudnienia w przyszlosci'. Wiesz - dodal refleksyjnie - u mnie w wiosce to mus, aby sobie pomagac. Ludzie witaja osobiscie nowoprzybylych, daja im pieniadze na utrzymanie, odwiedzaja i pytaja, jak im sie wiedzie. Dom jego rodziny jest od mojego ledwie kilka przecznic. A on ani mnie nie przywital na lotnisku, ani nie zadzwonil, choc ma numer. Abdul mowi, ze podobno do niego nie dzwonilem za czesto i teraz on nie chce mi zrobic przyslugi. A szuka kogos do swojego biznesu, wiem to od niego. - H. nie kryl wscieklosci. Jest dumna osoba, nie przywykl do dostawania po twarzy. A wlasnie mu to zrobiono. Opanowal sie po chwili i po telefonie do przyjaciela wykrecil numer wlasciciela sklepu z bizuteria.

Tu rozmowa byla krotka. Imran odpowiedzial rzeczowo:
-W piatek, kolo meczetu. Poznamy sie, porozmawiamy. Od kogo, mowisz, masz moj numer telefonu?

Niski, muskularny mezczyzna stal w towarzystwie dwoch innych, ktorzy bawili sie z jego corka. Mowil dobrym angielskim i bezceremonialnie podal mi dlon pytajac, skad jestem:

- Imran, moja zona jest Rosjanka.

Poprosil nas, abysmy usiedli w pobliskiej kafejce. Chwile porozmawial z dwoma mezczyznami, po czym zostawil ich z coreczka.

- Tak, szukam kogos, kto bedzie pakowal kolczyki. Chodzi o zmiane opakowania, rebranding, rozumiesz? - jego wzrok przez chwile skoncentrowal sie na mnie - mozesz zaczac od poniedzialku. Pensja nie bedzie duza, bedziesz pracowac na pol etatu. Kareem! - zawolal jednego z mezczyzn, ale obaj weszli do kafejki - od ktorej dziewczyna moze przyjsc?
- Od 11.30 - odparl chudy, sniady towarzysz z lekkim brzuszkiem.
- A wlasciwie to skad jestes? - zapytal H. trzeci mezczyzna i niezwlocznie po jego odpowiedzi dodal angielszczyzna, zwracajac sie do mnie:
- O! Moj ziomek, mieszkamy w tym samym stanie - dodal, witajac sie z H. - Ahmed, mam kafejke niedaleko - dodal z emfaza, jakby byl wlascicielem supermarketu.

Tak zostalam zatrudniona.

7 wrzesnia 2012, piatek - zmiana mieszkania cz. 3

To byl ostatni dzien, w ktorym moglismy uzywac poprzedniego mieszkania. Hernan dal nam do zrozumienia, ze do godziny 17.00 mamy wziac manatki w troki i zostawic pokoj w najlepszym porzadku. Zabralam sie wiec do czyszczenia, sprzatania, aromatyzowania dusznego pomieszczenia, myslac tylko, czy zdazymy cos dzis wynajac, czy nie. Mielismy dac odpowiedz pewnej parze, ktorej mieszkanie ogladalismy tego samego dnia, w ktorym nas wyrzucono.

Zaproponowalam H. abysmy zajrzeli do ruchliwego locutorio. Zwykle w tych sklepikach-kafejkach ludzie wieszaja ogloszenia o wynajmie, wspoldzieleniu pokoju. Nie inaczej bylo i tym razem. H. poszedl do kafejki i po chwili wyszedl z korpulentnym, obcietym na modle retro krajanem, na oko po piecdziesiatce:

- Sluchaj, w okolicy znam jedno mieszkanie z dobrymi lokatorami - zaczal w punjabi. - U mnie w sklepie ludzie wieszaja sporo anonsow, ale moge powiedziec, ze polecam tylko tych ludzi, bo to solidni i mili Latynosi. Ona w ciazy, on wojskowy. W pokoju mieszka jeszcze jedna dziewczyna, ale to chyba siostra Eduardo.

Tymczasem po naszym odejsciu na ulicy pojawila sie....zona 'naszego przyjaciela'! Udawala, ze mnie nie widzi:
- Dobry wieczor, myslalam, ze jest Pani we Wloszech - zagailam.
- A tak, lece...jutro lece...a teraz musze isc do supermarketu, przepraszam, spiesze sie...dziekuje! - i tyle jej bylo.

Jednak kiedy wracala, wskazalam ja H. i nowopoznanemu wlascicielowi locutorio. Minni i H. sami zaczepili zone 'naszego przyjaciela':

- Czesc Namiya, co sie stalo, ze nie chcecie wynajac pokoju tej parze? On jest moim krajanem, jest spokojnym mlodym czlowiekiem - Minni nie kryl oburzenia, ale staral sie byc spokojny.
- Eee, bo wlasnie...mamy klopot z empadronamiento, nie mozemy nikogo zameldowac - wypalila po chwili namyslu. - Mamy inne dziewczyny tam, rozumiesz - wskazala palcem na swoje mieszkanie.
- To dlaczego nie powiedzieliscie tego wczesniej? Sami tez macie klopoty z policja, z tego, co wiem - odparl Minni.
- No...tak...ja musze leciec do domu, zostawilam pranie i lece jutro do Wloch - machnela reka na pozegnanie i oddalila sie.
- Ta dziewczyna i jej maz to same kopoty. Ciagle sie kloca i w zeszlym tygodniu przyjechala policja, bo tak sie na siebie darli. Dobrze, ze nie zamieszkaliscie tam - podsumowal z pewna mina Minni. - A teraz chodzcie, zaprowadze Was do tego mieszkania.

Mieszkanie nr 2. 
Ostatnie pietro w 4-kondygnacyjnym budynku, bez windy. Maly korytarzyk, zaraz po lewej wejscie do kuchni. Po prawej stronie stolik do posilkow, po lewej - cale wyposazenie. Kuchnia na gaz, widac w glebi zapas butli gazowych.

- Przedstawiam Wam H., to moj krajan, bardzo odpowiedzialny i spokojny czlowiek, jest tu ze swoja zona - Minnie wychodzi z siebie, aby dodac nam splendoru - pozwolicie, ze bede im towarzyszyl. Para Latynosow skinela glowami i podala nam rece.

- Mamy ten pokoj - niska farbowana blondynka z kolczykiem w brodzie i w zaawansowanej ciazy popycha lekko drzwi pokoju przylegajacego do kuchni. Pokoj kwadratowy, naprzeciw drzwi okno, podwojne lozko ustawione w poprzek pokoju. - Wyglada tak, jeszcze go posprzatam, bo dziewczyna, ktora tu mieszka, nie zdazyla wyniesc swoich rzeczy - tlumaczyla przeciagle Latynoska. - Zapraszam do lazienki - dodala widzac, ze nie zadamy jej pytan.

- I co? - zapytal Minni po obchodzie mieszkania. - Potrzebujecie czasu na decyzje?
- Tak, dodal H. - a jaka cena?
- Powiedzieli mi, ze 270 EUR z kosztami gazu i pradu.
- Nic taniej ?
- Jestescie w stanie zejsc z ceny ? - negocjuje nasz znajomy.
- Ok, dla Was 250 EUR - odpowiada dziewczyna i znika w kuchni.
- Ok, przekaz im, ze zadzwonimy jutro z decyzja.

Po sprzataniu wyszlismy do kafejki Abdula kolekcjonowac numery do wlascicieli mieszkan w Centrum. Jak przyznal H. 'musimy miec alternatywe'. Znalezlismy jeden numer, do dziewczyny z kamienicy oddalonej 3 ulice dalej. Ogloszenie bylo napisane odrecznie, a za papier posluzyla kartka z kalendarza z roku 2006.

- Witaj, Maria - Abdul postanowil pomoc nam w negocjacjach - wciaz masz ten pokoj dla pary do wynajecia? Dobrze. Jaka cena? Dobrze. Kiedy mozna zobaczyc mieszkanie? Po poludniu o ktorej? Dobrze. Mam tutaj pewna pare, to moj kuzyn z zona, szukaja czegos dla siebie. Przyjda po szostej. Dzieki, do nastepnego! - Mozecie isc na kawe, a potem obejrzyjcie mieszkanie.
- Musimy teraz w takim razie przyjsc do ciebie z rzeczami, bo nie bedziemy mogli ich trzymac na bostonskiej - rzucil Hayat i w ciagu godziny zajelismy naszymi rzeczami nieczynna kabine telefoniczna.

Mieszkanie nr 3.
Po szostej zadzwonilismy pod wskazany adres. 3 pietro, bez windy. Kamienica z lat 30-tych zeszlego wieku. Solidna budowa, wysoka powala, mury z cegly. Wyglada troche jak zamek Gargamela: spadzisty, ciemnobrazowy dach, szara elewacja, smukla czesc z balkonami. Wydaje sie, ze kamienica mogla miec winde, bo srodek schodow ma jasniejsze kwadratowe pole, ktore ciagnie sie az do samej gory. W drzwiach wita nas rzezka Boliwijka:
- Czesc, jestem Maria - podaje niewielka, pulchna reke. Imponujace, czarne wlosy, krepa budowa ciala, niski wzrost. To ten pokoj - wskazuje palcem pomieszczenie na wprost drzwi wejsciowych, przylegajace do ni to saloniku, ni to korytarza z malym stolem jadalnianym.

Pomieszczenie przestronne. Z prowizorycznym oknem, otworem w scianie przykrytym dykta i zabezpieczonym sznurkiem. Podwojne, solidne loze z nowym materacem. Wokol lozka dwie komody i malofunkcjonalna szafka z przeszklonymi drzwiami. Nad lozkiem - wiszaca szafka. Wejscie toruje olbrzymia szafa-sciana. Bo jak sie okazuje, pokoj jest tak samo skonstruowany jak Hernana i Eugenii tyle tylko, ze nie ma przepierzenia, a drzwi wbudowane w te duza szafe. Samo pomieszczenie wydaje sie jednak przytulne. A cena - tez nizsza niz Hernana, 280 EUR. Obiecujemy lamana hiszpanszczyzna, ze zadzwonimy jeszcze tego samego dnia.

Wrzesniowa aura w Madrycie przypomina lato. O siodmej jest wciaz widno i cieplo, ok. 30 stopni. Siadamy wiec na parkowej lawce na placu Cayetano i deliberujemy. Za i przeciw, czyli ktore mieszkanie bedzie dla nas lepsze:
- Pokoj w Vallecas jest bardziej widny i przynajmniej nie ma szafy za sciane - przekonuje H.
- Tak, ale wszedzie bedziemy mieli daleko. I do Abdula, zeby sprawdzac poczte, i do Esperanzy, no i do Centrum miasta. A teraz musimy wszystko konsultowac, zalezymy od innych ludzi - dodal maz.
- Dobra, przekonales mnie, zadzwonmy do Marii.

Tego samego dnia nasze manatki odbyly kolejna podroz. Mielismy nadzieje, ze ostatnia, przynajmniej do konca naszego procesu. Brakowalo tylko pracy, ale to, obiecalismy sobie, zrobimy w nastepnym tygodniu.


4 wrzesnia 2012, zmieniamy mieszkanie po raz pierwszy cz. 2

Nasz bagaz to 4 torby zakupowe, 2 podreczne plecaki i torba podrozna na kolkach. W torbach przewozimy polprodukty i poduszki, wentylator i koldre. W plecakach - troche ciuchow, kosmetykow i rzeczy absolutnie niezbednych. Na oczach H. wyrzucam kilka sztuk odziezy. Po co mi w nowym miejscu? Zdaze kupic nowe - tlumacze sobie swoje zachowanie. H. wzrusza ramionami, ale widze, ze i on pozbywa sie starszych rzeczy. Jedziemy z pierwsza partia.

Kiedy wracamy na ulice bostonska, oboje zaczynamy sie zle czuc. H. skarzy sie na bol glowy, ja nie moge opedzic sie od mysli, ze nasi gospodarze nas okradna. Dziele sie tym z H.:

- Nie bedzie tak zle. W ich mieszkaniu zostaly tylko Twoje ubrania. Wartosciowych rzeczy jeszcze nie przewiezlismy - tlumaczy.
- Ale mnie cos mowi, ze oni sa nieuczciwi albo chociaz pazerni na pieniadze, beda szukac okazji. Nie ufam "naszym przyjaciolom" - bronie sie.

Jedziemy z druga partia. Kiedy jestesmy w metrze, H. odbiera telefon. Od "naszego przyjaciela":
- Czesc, przyjacielu. Moja zona doszla do wniosku, ze to, co mowiliscie, nie jest prawda. Ona nie ma pracy, jak utrzymacie pokoj? Nie chcemy klopotow...wiesz, co mam na mysli...-glos brzmi stanowczo.
- Tak, to co chcesz, zebysmy zrobili? Dalismy zadatek...-H. probuje negocjowac.
- Damy wam zadatek, nie ma problemu. Zabierzecie swoje rzeczy. Tylko nie dzis, bo ja dzis pracuje w nocy, moja zona wyjezdza do Wloch, a szwagier pojechal za miasto...tak?
- W porzadku "moj przyjacielu"...-rzuca H., jakby jeszcze chcial zblizyc sie do Afrykanczyka. Kiedy mozemy zabrac rzeczy?
- Najblizsza sroda po 17, wtedy koncze prace, rozumiesz.
- Dobrze, kiedy bedziemy pod domem, zadzwonie - mowi H.

Rezygnacja, zwatpienie, wkurzenie - to mowi spojrzenie H. Wlasnie wysiadamy z metra, zeby wrocic z powrotem na ulice bostonska. Pech chce, ze spotykamy po drodze gospodarzy:
- Oj, co sie stalo? - pyta Hernan.
- Niestety musielismy sie wrocic. I nie wynajmiemy tego mieszkania. Wlasciciel jest wariatem - odpowiada H.
- Aj biedna, chyba jestes zmeczona? - pyta mnie Eugenia.
- Az chce mi sie plakac, doñu Eugenio - wyduszam z siebie, a gardlo az trzesie mi sie z podniecenia...
- Tylko wiecie, ja znalazlem lokatorow, wprowadza sie w piatek, macie niewiele czasu - dodaje twardo Hernan.
- Tak, znajdziemy cos, nie martwcie sie - H. wydaje sie robic dobra mine do zlej gry.

Abdul odwiedza nas tego samego wieczoru. Ma mine tak samo nietega, ale kiedy slyszy, ze nas wycyckano, nie przestaje sie smiac:
- Alescie naiwni. W tym miescie kazdy musi klamac, ze ma prace, ze ma zarobki, ze wiecej go w domu nie ma, niz jest. No i za empadronamiento trzeba doplacac, to lubia gospodarze.
- Po prostu nigdy wiecej wynajmowania pokoju od Afrykanczykow. Chyba nie lubia nikogo oprocz swoich - rzuca H.
- Swoi potrafia byc tak samo niefajni... - Abdul nagle smutnieje.
- Chcesz nam cos powiedziec ?  - tym razem ja wtracam swoje grosze.
- Tak, wlasciciel kafejki zamyka biznes. Obiecuje, ze zaplaci "niebawem". Musze szukac innej pracy...
- Ten miesiac sie ciekawie zaczal - podsumowal H.

Tego wieczoru mielismy ochote sie upic. 



Hernan y Eugenia Ramirez

Tych dwoje to nasi gospodarze. Wynajmuja nam kwadratowy pokoj z oknem na ulicy Bostonskiej, w czesci Noreste Madrytu. Pod 60-tke, ale rzezcy i zwawi. Ekwadorczycy, jak znaczna wiekszosc imigrantow tutaj. On od przeszlo 13 lat, ona dopiero dolaczyla do meza. On z rezydencja 5-letnia, ona bez papierow. Czym sie zajmuja? Zbieraniem czynszu od swoich lokatorow. Poza tym co jakis czas chodza na basen i na zakupy. W pozostale dni przesiaduja w klitce zrobionej z korytarza, oddzielonej od pozostalych pokoi lichym przepierzeniem.

Wlasnie. To przepierzenie jest kluczowe w moim ogladzie imigrantow. Kiedy pisalam, ze Madryt to wielkie pueblo, wiedzialam, ze czesc latino-imigrantow bedzie kopiowac swoje zwyczaje, swoje rozumienie przestrzeni i dystansu miedzyludzkiego na grunt europejski. Przepierzenie oddziela pokoje w ichnich domach, oddziela takze przestrzen mieszkalna od korytarza czy patio. W temperaturze bliskiej 40'C to sie sprawdza i sprawia, ze mieszkanie jest przewiewne. A tutaj - mieszkanie w bloku z pewnoscia nie jest tak dobrze wystawione na slonce i wiatr. Przepierzenie wiec jest raczej reliktem kulturowym, przeszczepionym na grunt obcej ziemi, niz czyms zastanym. Podobnie z wizerunkiem matki boskiej z Guadalupe. Jej obrazki sa w domu wszedzie, ma nawet swoj maly oltarzyk ze sztucznymi rozami w korytarzu.

Hernan i Eugenia to zgodne malzenstwo. Razem gotuja, razem sprzataja. Razem chodza praktycznie wszedzie. Teraz pozostaja nierozlaczni, ale 12 lat temu w Madrycie pracowal i zyl tylko on. Ona zostala z dziecmi w Ekwadorze. Za jego pieniadze zywila rodzine, posylala troje dzieci do szkol. On wysylal fundusze regularnie, za czasow prosperity kupil mieszkanie na ulicy bostonskiej i wyremontowal je tak, aby zajac w koncu pokoik z przepierzeniem i zbierac pieniadze od lokatorow. Ona czekala, a kiedy lepsze czasy sie skonczyly i dzieci odlecialy z gniazda, postanowila dolaczyc do meza.

Stalismy sie troche ich dziecmi, a reszta lokatorow spedzala znaczna czesc wieczorow w ich pokoiku. Byli dla nas jak wyrozumiali rodzice, dlatego mieszkanie bylo zawsze czyste i pelne smiechu, rozmow i latynoskich piosenek.




Ramadhan - lipiec i sierpien dla wytrwalych

Polowa lipca. W Madrycie 38-42 stopnie w cieniu. Pot cieknie juz nie strumieniem, a leje sie jak z cebra po koszulach, rekawach, zakamarkach spodni. Wyobrazam sobie zakryte szczelnie kobiety - w hijabach, sukmanach i...widze tylko omdlenie.

Zaczelismy Ramadhan, miesiac postu i dobrowolnego wyrzeczenia. Nie bedziemy pic ani jesc do zmierzchu, do wieczornej modlitwy ok. 21.30. To bardzo trudne dla kogos, kto uwielbia jesc i musi miec cos w ustach co 4 godziny. Pierwszy dzien zaczynam od suszy w ustach, potwornego bolu glowy i kuszacych zapachow z pobliskiej tawerny, ktore wierca mi w mozgu dziure. Dziura zieje aromatem frytek, kebabow, smazonych ryb i ciast. Wszystko wydaje sie kuszace. Ale nie, nie moge - probuje przemowic do swojej swiadomosci. H. jest w lepszej kondycji, smieje sie z mojego podlego nastroju, glaszcze po glowie, aby zniwelowac tepy, nieustepujacy bol w skroniach.

-Jesc....-na tyle tylko mnie stac.

A przeciez nie mozemy zniesc upalu w naszym pokoju. Nie dziala wiatrak, zimny prysznic, plukanie ust lodowata woda. Wylegamy na ulice. Probujemy oszukac glod, spacerujac po zaulkach Madrytu. Zagladamy do znajomego locutorio sprawdzic poczte, porozmawiac ze znajomymi. Probujemy oszukac czas. Jednak czas dluzy sie niemilosiernie. Godziny mijaja na czekaniu na posilek, ograniczaniu aktywnosci do minimum. I na czytaniu. To naprawde senne popoludnia.

Cala Hiszpania zreszta jest senna. Lipiec i sierpien to miesiace urlopow. Jesli jakies biuro pracuje, pracuje po 4 godziny i pracownicy ociagaja sie z jakakolwiek aktywnoscia, ktora nie jest picie kawy. A ze dwoje imigrantow probuje tutaj zaczac nowe zycie - to interesuje ich mniej niz nowy stroj ksieznej Letizii.

Czekamy na wrzesien bo, jak obiecala prawnik, ktora zamierzam poznac, "wszystko bedzie zalatwione w 4 miesiace"...

17 lipca 2012, wtorek

O 8.20 rano obudzilo nas lomotanie do drzwi wejsciowych. Kuzyn umowil nas na spotkanie z Urzedzie. Mamy sie zameldowac czyli uczynic empadronamiento . Abdul rzeczowo wylicza liste dokumentow, jakie potrzebujemy zabrac: kopia paszportu, kopia dowodu osobistego, kopia dowodu osobistego albo karty pobytu gospodarza domu. Kazda z pozycji H. sprawdza w stosie dokumentow, po czym ochoczo wsiadamy w metro i po chwili zasiadamy przy stole z urzedniczka.
- Poziom edukacji? - pyta Pani zza biurka.
- Powiedz jej, ze podyplomowe - mowi.
- Jak to przetlumaczyc na hiszpanski? - zastanawia sie kuzyn.
Tak zostalam doktorantka.

Tego samego dnia, wieczor. Spacerujemy po raz pierwszy ulicami dzielnicy. Wyobrazalam sobie Madryt jako miasto pelne zycia. A tu co? Waskie uliczki, niewidoczne chodniki. Krete podjazdy i niebezpieczne bramy, z ktorych nagle wyjezdza samochod albo...stoisz na przeciwko warsztatu samochodowego, ktory w Hiszpanii jest umiejscowiony jak sklep. Ma nawet witryne.

Szukam wzrokiem ludzi. Pustki, ulice zamiata kurz, stosy papierow i porzuconych puszek po piwie. Czasem przemyka jakis Latynos w drodze do domu albo kilkoro nietrzezwych mezczyzn stoi przed tawernami i smieje sie z zartow, jakie sobie opowiadaja.

Madryt to wielkie pueblo. Z jednej strony w ponad 20. dzielnicach mieszka 6 mln ludzi. Z drugiej strony - nie czuje sie tu ducha metropolii. W niskich blokach i kamienicach mieszkaja ludzie zamknieci na swiat. Nie wychodza po pracy, nie wracaja o poznych porach z klubow. Nie halasuja, nie awanturuja sie nawet. Czasem tylko w bramach widac dzieci. Po prostu stoja i bawia sie telefonami. Nie ma interakcji.

16 lipca 2012, poniedzialek

Jestem na lotnisku Barajas Terminal 4. Spore to miejsce, pewnie codziennie przechodza tedy dziesiatki tysiecy podroznikow, imigrantow. Jezdze schodami w gore i w dol. Wreszcie znajduje puste miejsce, akurat na plecak i mnie sama. Nie spalam od wielu godzin, nie jadlam od czasu przyjecia. To juz 16 godzin. Odchodzi stres podrozy do Krakowa, stres poszukiwania kolejki na lotnisko za astronomiczna sume 10 EUR, stres dojazdu na lotnisko kolejnym autobusem, na szczescie bezplatnym. Stres szukania stanowiska kontroli. Stres przed celnikami, czy aby nie zobacza, ze mam ze soba 500 ml odzywki do wlosow w plynie, nozyczki i miod w sloiczku. Stres podnoszenia sie samolotu, stres ladowania...

Teraz denerwuje sie tylko tym, czy moj przyszly maz dotrze na spotkanie. Ma przyjsc z kuzynem Abdulem, potem mamy dotrzec do nowego mieszkania. H. zdobywal je przez tydzien. Tlumaczyl mi przez telefon, ze przeciez nie mozemy spac w pojedynczym lozku, pokoj musi byc umeblowany, przestronny i miec okno. No i najwazniejsze - musi byc blisko centrum i metra oraz domu kuzyna.

Kuzyn to postac kluczowa. Wyglada jak mafioso z amerykanskich filmow. Marynarka ze sztruksu albo kruczoczarna, pantofle z czubem, spodnie nie pierwszej swiezosci, ale jednak wyprasowane, kozia brodka i trzydniowy zarost. I zel na rzadkich, czarnych wlosach. Specyficzny, kolyszacy sie chod jak u marynarzy, choc kuzyn przypomina raczej lekko otylego mezczyzne pod 40-stke.

Kuzyn jest mieszkancem Madrytu od 8 lat, posiada status legalnego rezydenta. Pracuje w kafejce internetowej, ma sporo kontaktow. No i oczywiscie bedzie nam sluzyl za tlumacza, oprowadzal po waznych urzedach i ambasadach. Jak zapewnia: - jeden telefon, i macie prace, mieszkanie, papiery. Musimy mu wierzyc, jestesmy kompletnie zalezni od ludzkiej dobroci, checi niesienia pomocy, wieziow krwi.

Tymczasem usypiam na podlodze lotniska, oparta o moj 9. kilowy plecak. Budzi mnie glos H.:
-Jestesmy, przepraszam za spoznienie.
Nie pamietam wiele z podrozy do domu. Cala droge do Avenida de America przespalam, potem mielismy sie przejsc do glownej arterii, gdzie H. kupil madrycki kebab. I...wyladowalam na ulicy bostonskiej, a w zasadzie w jednym z dusznych pokoi.

Powitanie

W tym blogu przeczytacie o zmaganiach mlodej babki, ktora wplatala sie w zycie na emigracji. Moje refleksje jednak nie beda li-tylko namuzowywaniem, maja pomoc innym ludziom w zmaganiach za granica. Jesli bede pisac o sobie, moje wpisy beda odnosic sie do realiow, w jakich zyje/zyjemy. Zatem nie tylko osobiste przezycia, ale informacje o zmieniajacych sie przepisach w Urzedach Imigracyjnych roznych panstw europejskich, aktualnosci o imigrantach, ich zyciu, sylwetki ciekawych ludzi, ktorzy wybrali emigracyjne zycie - to wszystko znajdziecie na e-migrantce. A moze sami chcielibyscie zaczac pisac o emigracji? Zapraszam!

Aha - posty publikuje z kilkumiesiecznym opoznieniem. Wszystko dopiero trawie w sobie, ale mam nadzieje, ze dotre niebawem do przezyc biezacych. Wciaz duzo sie dzieje!

madryckie metro i osobliwe ostrzezenie o kontuzji